Merrill Christine - Diamenty lady Felkirk, ! E-BOOK Wydawnictwa

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Christine MerrillDiamenty lady FelkirkTłumaczenie:Teresa KomłoszROZDZIAŁ PIERWSZYWszystko mnie boli.William Felkirk, nie siląc się na otwarcie oczu, przeanalizował ostatnią myśl.Przesadził. Po prostu nie czuł się dobrze. Tak naprawdę dokuczała mu tylko głowa.Każdej operacji umysłowej towarzyszyło powolne, nieznośne pulsowanie w tyleczaszki.Próbował przełknąć, ale brakowało mu śliny. Ile musiał wypić, żeby siędoprowadzić do takiego stanu? Za nic nie potrafił sobie tego przypomnieć.Uroczystość z okazji chrztu bratanka, która odbywała się w domu Adama,przebiegała zdecydowanie zbyt dostojnie, żeby na niej poprzestać. Nie pamiętałjednak, by później dokądkolwiek się wybrał. Zresztą, skoro przebywał w Walii,dokąd mógłby się udać?Powieki nadal miał zbyt ciężkie, by próbować je unieść, ale nie potrzebowałwzroku do odnalezienia kryształowej karafki, stojącej przy łóżku. Łyk wodyz pewnością by pomógł, jednak ramię opadło mu bezwładnie. Nie był w staniezacisnąć zdrętwiałych palców na szyjce naczynia.Z drugiego końca pokoju dobiegł odgłos podobny do westchnienia, a zaraz potembrzęk tłuczonej porcelanowej ozdoby. Te niezdarne pokojówki… Dziewczynasprzątała wokół niego, jakby był jednym ze sprzętów. Naprawdę musiała krzyknąć„Budzi się!”, a w dodatku tak głośno, że słychać ją było w całym domu?Jakby w odpowiedzi rozległy się pośpieszne kroki, zmierzające do drzwi, i głos,który polecił natychmiast wezwać księcia i milady.W końcu otworzył oczy i spróbował usiąść, ale otoczenie prezentowało sięniewyraźnie, a kręgosłup wydawał się zbyt wiotki, by utrzymać plecy w pionie.Gapił się na sufit i końcówki słupków wystających z ramy łóżka. Nadal przebywałw domu brata, ale przecież Penelope nie nosiła takiego tytułu ani przedpoślubieniem Adama, ani obecnie; mówiła nawet ze śmiechem, że nie czuje sięwystarczająco dostojnie jak na jej książęcą mość. Choć dopiero co wstała z połogu,miała dość sił, by pełnić rolę pani domu, nie przekazując obowiązków w inne ręce.Kim więc, u diabła, była owa milady?Musiał się przesłyszeć. Pokręcił głową, co natychmiast wzmogło ból, podobnie jakłomot kroków na schodach i w korytarzu. Że też człowiek nie może w spokojuzmagać się ze wstydliwą przypadłością w postaci kaca! Znów spróbował przyjąćpozycję siedzącą; poczuł, jak czyjeś ramię podtrzymuje go z tyłu, unosi, jakby byłdzieckiem, i opiera o poduszki.– Grzeczny chłopiec – usłyszał głos Adama.Najwyraźniej brat traktował go jak obłożnie chorego. Musiało być z nim gorzej,niż sądził.– Może łyk wody? – Zamiast kubka, którego się spodziewał, poczuł na wargachdotknięcie zmoczonego ręcznika.– Cholera! – zaklął i gniewnie szarpnął głową.W gardle tak mu zaschło, że z trudem wydobywał z siebie głos. Zdołał jednak daćwyraz niezadowoleniu.– Wolisz w kieliszku? – spytał Adam takim tonem, jakby się zdziwił. – Gdzie jestJustine? Znajdźcie ją, i to szybko.Will poczuł przy ustach krawędź naczynia. Sięgnął po nie, ale ręka mu drżała takmocno, że starszy brat musiał mu pomóc się napić.Kryształowy kielich. Kryształowa woda. Zimna i słodka, spływała mu po językuzdrętwiałym niczym kołek. Pulsowanie w czaszce nieco zelżało.– Lepiej – wychrypiał.Od progu dobiegło następne kobiece westchnienie.– Budzi się – powiedział Adam tonem jednocześnie łagodnym i przynaglającym. –Chodź tu do niego.– Nie mam odwagi – zabrzmiał kobiecy głos, melodyjny alt z ledwie wyczuwalnąnaleciałością akcentu.– Po tak długim czasie to ciebie musi zobaczyć jako pierwszą – odparł książę.Czuł, jak brat wstaje, i zaraz potem inna dłoń pomogła mu utrzymać kielich.Coś… nie, raczej ktoś pięknie pachniał tuż obok niego. Różami i cynamonem.Muślinowa tkanina przesunęła się miękko po jego nagim ramieniu, ciepłe, miękkiepalce dotknęły barku, a potem czoła, odgarniając z niego włosy. Odzyskiwał zmysłyi następowało to serią przyjemnych niespodzianek.Kiedy był w stanie oderwać wzrok od palców na kielichu i spojrzeć dalej, zobaczyłśliczną twarz w kształcie serca, ściągniętą wyrazem troski. Na widok takich rysówzawsze żałował, że nie umie malować ani nawet rysować, by zachować pięknywizerunek przy sobie na zawsze. Patrzące na niego oczy miały niezwykły odcieńzieleni, barwę złotych pieniążków, spoczywających na dnie fontanny. Nie mógłoderwać od nich spojrzenia. Dostrzegł w nich smutek i lęk; przez momentwydawało mu się nawet, że widzi wzbierającą łzę. Pąsowe usta zadrżały. Złotorudewłosy zakrywał skromny muślinowy czepek. Nieliczne luźne kędziory wokół twarzyzafalowały, jakby kobieta chciała się od niego odsunąć.– Proszę się nie obawiać – powiedział.Skąd się wzięła przy jego łóżku? I dlaczego sprawiała wrażenie takiej niepewnej?Umysł wciąż oblepiała mu wata, nie miał pojęcia, kim może być nieznajoma. Tylkojedno wiedział na pewno: nie chciał, żeby się go bała. Adam miał rację. Taki widokpo przebudzeniu był darem, zwłaszcza gdy człowieka wprost piekielnie bolałagłowa.– Po tym wszystkim, co się stało, on martwi się o ciebie, Justine. – Adam zaśmiałsię z wyraźnym zadowoleniem. – To znaczy, że w ogóle się nie zmieniłeś, Will. Taksię baliśmy… – Głos brata łamał się ze wzruszenia.– Naprawdę? – odezwała się Penelope, żona Adama, gdzieś przy drzwiach.Brakowało jej tchu, jakby pędem wbiegła do pokoju.Książę uciszył ją syknięciem.– Im nas więcej, tym weselej – mruknął z rezygnacją Will.Kiedy powoli odwrócił głowę i spojrzał na księżnę, odniósł wrażenie, że coś się niezgadza. Właściwie zupełnie się nie zgadzało, poprawił się w myślach. Wyglądała,jakby była w ciąży. Zaledwie poprzedniego dnia uznał, że zeszczuplała. Spytało stan jej zdrowia, na co jego brat odparł z troską, że niedawny poród bardzo jąwyczerpał i jeszcze nie doszła w pełni do siebie. A w tym momencie pulchnai krzepka stała w drzwiach sypialni.Will zmarszczył czoło. Jeśli rodzina chciała mu zrobić kawał, to wysilała się napróżno. Wszyscy przyglądali mu się z uwagą, jakby na coś czekali. Nie miał pojęcia,o co im może chodzić. Ból w czaszce odezwał się ponownie; chciał potrzeć sobieskronie, ale ledwie miał siłę unieść rękę.Kobieta siedząca przy łóżku chwyciła jego dłoń i ją rozmasowała, przywracającmu częściowe czucie w palcach. Następnie ułożyła ją ostrożnie na kołdrze i samapogładziła go po czole. Ależ to było przyjemne! Gdyby nie czuł się taki zmęczony,odesłałby krewnych precz, żeby bliżej się z nią zapoznać. Choć początkowo wyczułw niej wahanie, teraz nie wykazywała nawet cienia skrępowania.Przybrał wygodną pozycję na poduszkach opartych o wezgłowie i westchnął.Potem wolno, ostrożnie rozprostował palce obu rąk. Sprawiło mu to pewnątrudność, podobnie jak poruszanie palcami u nóg. Jednak kiedy uniósł rękę, udałomu się wskazać na naczynie z wodą. Piękna siostra miłosierdzia przytknęła mu doust krawędź kielicha.Przełknął wodę i oblizał spierzchnięte wargi.– Czy ktoś mi wyjaśni, co się stało, czy mam się sam domyślić? Rozchorowałem sięw nocy? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sylwina.xlx.pl