McGoldrick May MilosciÄ… uzdrowieni, â–º Literatura - Kobieca

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
May McGoldrick
Miłością
uzdrowieni
Tytuł oryginału: „Borrowed Dreams"
Judy Spagnola, dziękuję Ci za wszystko
0
1
Londyn, styczeń 1772
- Którędy on jedzie?!
Zamiast odbić na zachód przy Tempie Bar*, powóz skręcił w
przeciwną stronę i wtoczył się na Fleet Street. Prawnik zerwał się z
miejsca i unosił już rękę, by stuknąć laską o dach powozu i zwrócić
stangretowi uwagę, gdy na jego przedramieniu oparła się obleczona w
rękawiczkę dłoń.
- Jedzie zgodnie z otrzymanymi instrukcjami, sir Oliverze.
Muszę się pilnie udać na nabrzeże - wyjaśniła Millicent.
- Na nabrzeże? Ależ... ależ my już jesteśmy poniekąd spóźnieni,
milady.
- To nie potrwa zbyt długo.
- W takim razie może pozwolisz, pani, bym wykorzystał wolną
chwilę i zadał ci kilka pytań. Bo nie pojmuję, dlaczego spotkanie
wyznaczone na dzisiejszy ranek owiane jest takÄ… tajemnicÄ….
- Proszę, sir O1iverze - odezwała się Millicent cicho. - Czy to
nie może zaczekać, dopóki nie załatwię moich interesów na nabrzeżu?
Obawiam się, że teraz nie zdołam się skoncentrować na niczym
innym.
*Temple Bar - jedyna istniejÄ…ca do dziÅ› rogatka starego
Londynu. Pozostałe (Aldgate, Aldersgate, Bishopsgate, Cripplegate,
Ludgate, Moorgate oraz Newgate) nie dotrwały do końca
osiemnastego wieku.
1
Niebawem minęli katedrę św. Pawła i powóz zaczął się
przedzierać przez ulice brudnej, cuchnącej dzielnicy nad Tamizą.
Kiedy przejeżdżali Fish Street, pełną obskurnych baraków i
niszczejących magazynów, prawnik nie był w stanie dłużej
powściągać języka.
- Czy milady zechce mi przynajmniej zdradzić, jakie to interesa?
- Wybieramy siÄ™ na licytacjÄ™.
Oliver Birch wyjrzał przez okno, za którym kłębił się tłum
robotników fabrycznych, kieszonkowców i ulicznic.
- Mam nadzieję, że milady pozwoli, abym wydał stosowne
instrukcje któremuś ze służących, a sama zaczeka w powozie.
- Przykro mi, sir Oliverze, ale waga sprawy wymaga, bym
wszystkim się zajęła osobiście.
Prawnik wsparł się dłonią o ściankę powozu, który, skręcał
właśnie w podwórze przed nędznym budynkiem - a właściwie ruderą -
na Brooke's Wharf. Kiedy sir Oliver zerknął przez okno, ujrzał
osobliwe zbiorowisko, w którym doliczył się tyluż elegancko
przyodzianych dżentelmenów, co niechlujnie wyglądających
drobnych kupców i marynarzy. Licytacja najwyraźniej już się
rozpoczęła.
- Proszę mi chociaż z grubsza przybliżyć sprawę, która cię tu
sprowadza, lady Wentworth. - Birch wysiadł z powozu i czekał na
klientkÄ™.
- O wszystkim dowiedziałam się z dzisiejszej „Gazette". Pod
młotek idzie cały dobytek medyka nazwiskiem Dombey. Przez lata
2
mieszkał na Jamajce, do Londynu wrócił dopiero przed miesiącem. -
Millicent otuliła się szczelnie grubym wełnianym płaszczem, włożyła
na głowę kaptur i wysiadła, wspierając się o dłoń prawnika. - Był
bankrutem i trafiłby do więzienia dla dłużników, ale rozchorował się
obłożnie i jakieś półtora tygodnia temu zmarł.
Birch musiał przyśpieszyć, by dotrzymać kroku Millicent, która
energicznie przepychała się przez ciżbę kupujących i gapiów ku
pierwszym rzędom.
- A jakie to dobra po nieboszczyku Dombeyu, jeśli wolno mi
spytać, interesują cię, pani?
Nie odpowiedziała, niemniej jednak sir Oliver odniósł
wrażenie, iż kobieta pilnie wypatruje czegoś w głębi za podestem, na
którym leżały osobiste drobiazgi zmarłego. W szarych oczach
Millicent malowała się troska.
- Obym się nie spóźniła...
Prawnik nie musiał pytać o nic więcej. Zrozumiał wszystko w
chwili, gdy w otwartych na oścież drzwiach budynku pojawił się
strażnik, prowadzący wątłą, przygarbioną Murzynkę, owiniętą
podartym kocem, spod którego wyzierała brudna koszula. Na podeście
ustawiono drewnianą skrzynkę, a starą kobietę - skutą łańcuchami w
taki sposób, iż pętały jej szyję, ręce i nogi - bezceremonialnie na nią
popchnięto. Birch zamknął na chwilę oczy, zdjęty świętym
oburzeniem. Mierziła go myśl, iż barbarzyński, haniebny proceder
kupczenia istotami ludzkimi jest nadal w Anglii uprawiany.
- Patrzcie, patrzcie, dobrzy ludziska! - wołał licytator. -Ta tutaj,
proszę ja wielmożnych panów, to niewolnica, co u Dombeya za
3
osobistą posługaczkę robiła. Jedyna, co to ją nasz medyk przywiózł ze
sobą, jak wracał z Jamajki. Ano, pewnikiem, że żadna z niej ślicznota
z tą pomarszczoną gębą. A lat to ma tyle, że i z Matuzalemem
mogłaby iść w zawody. Ale, psze panów, ponoć to najprawdziwsza
afrykańska królowa, jak słowo daję. I z tego, com słyszał, baba nie
jest w ciemię bita. Więc chociaż warta jest dobre trzydzieści funtów,
co wy na to, żebyśmy zaczęli licytację od... funta?
Odpowiedział mu chóralny wybuch śmiechu. Potem z tłumu
posypały się drwiny.
- Ej że, panowie szanowni... To może chociaż dziesięć
szylingów? - licytator z trudem przekrzyczał rozbawiony tłum. -
Spójrzcie ino, jakie ma mocne zęby. - Brutalnie rozwarł kobiecie usta;
na spękanych wargach widać było zaschłą krew. - Dziesięć
szylingów? Kto da dziesięć?
- A jaki z niej, psiakrew, pożytek?! - zapiał ktoś z tłumu.
- Pięć, panowie. Kto da piątaka na dobry początek?
- Kto by tam chciał takiego rupiecia - zakpił ktoś inny. -Jakby to
był Port Royal, to zdychałaby teraz na nabrzeżu.
Birch zerknÄ…Å‚ niespokojnie na swojÄ… klientkÄ™. Twarz lady
Wentworth pobladła, w jej oczach lśniły łzy.
- To nie miejsce dla damy - szepnÄ…Å‚ cicho. - Nie powinnaÅ›, pani,
tego oglądać. Cokolwiek chciałaś kupić, z pewnością zostało już
sprzedane.
- W ogłoszeniu pisali, że ma być czarnuszka niczego sobie -
żachnął się stojący przy podeście człowieczek o wyglądzie urzędnika
4
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sylwina.xlx.pl