Mila Rudnik - Miłość przychodzi z deszczem, ● E-BOOKI

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Maj 2012 r.Anna Wrzos z irytacją spojrzała na zegarek. Za pięćjedenasta. Jeszcze kilka minut i spóźni się na to spotkanie.Punktualnością też nie zrobi dobrego wrażenia, jeśli wejdziedo gabinetu spocona i zasapana. Trzydzieści sekund, pomyślała.Jeżeli winda nie zjedzie za trzydzieści sekund na parter, trzebabędzie wejść po schodach na szóste piętro biurowca. W chwili,kiedy wyznaczyła sobie ten ostateczny czas, strzałka drgnęłai zaczęła wskazywać kolejne piętra, tym razem odliczane w dół.– Cudownie – szepnęła. – Czwarte, trzecie, wspaniale,kochana, nie zatrzymuj się, pierwsze... Jest! – Odetchnęła z ulgą,gdy cichy brzęk dzwonka obwieścił pojawienie się windy.Drzwi się rozsunęły, więc zrobiła krok w tył, by przepuścićwysiadających, i nagle stanęła jak wryta. Z kabiny wyszedłMarek. Marek Brzozowski. Wysoki, śniady, przystojny, choćna jego skroniach pojawiły się pierwsze siwe włosy. Pierwszai jedyna miłość Anny. Mężczyzna, który pojawił się na momentw jej życiu, by mogła się dowiedzieć, jak smakuje prawdziweuczucie. I przekonać się, że nic tak nie boli jak strata.Wraz z nim odeszły jej marzenia, nadzieje, ona sama.Życie, które wiodła od tamtej chwili, nie należało do niej. Nienależało do kobiety, jaką była i jaką być chciała. Stała się kimśinnym, kogo tak naprawdę nie znała i nie lubiła. Zniknęła całajej spontaniczność i radość życia. Funkcjonowała jak robot,istota bez uczuć, dobrze naoliwiona maszyna, doskonalewypełniająca powierzone jej obowiązki, ale nie walczyłao swoje marzenia, bo ich nie miała. A teraz oto stał przed niąMarek. Żywy.W brązowych oczach mężczyzny pojawiło się zaskoczenie,gdy ją rozpoznał.– Ania – odezwał się pierwszy.Ona sama nie mogła nawet drgnąć. Miała ochotę krzyczećz bólu. Od tamtej chwili minęło pięć lat. To dość czasu, bypogodzić się ze stratą. Jednak teraz widok ukochanej twarzyprzywołał wszystkie wspomnienia, te dobre i te bolesne. Tylkoże to nie była twarz Marka. Marek umarł pięć lat temu, a Annapatrzyła na jego wierne odbicie, należące do innego mężczyzny.Przełknęła ślinę, uśmiechnęła się z trudem i powiedziała:– Cześć, Marcin. Miło cię widzieć.Księżniczka elfów. Blada twarz, zbyt duże oczy w zbytdrobnej twarzy, ciemne włosy, gładko zaczesane na bok.Kobieta w lustrze skrzywiła się z irytacją. A ta stojąca przedlustrem odwróciła głowę, by nie widzieć własnego odbicia.Księżniczka elfów. Te słowa rozbrzmiewały w jej głowieod chwili spotkania z Marcinem. Ostatni raz widziała gow szpitalu, kiedy odzyskał przytomność po wypadku, w którymzginął Marek, jego brat bliźniak. Tego samego dnia wróciłado Gdańska.Nie została na pogrzebie. Nie mogła. Nie chciała.Oznaczałoby to ostateczne pożegnanie z ukochanym, a na to niebyła gotowa. I nic się nie zmieniło. Minęło pięć lat, a ona nadalnie pożegnała się z Markiem, mimo że odszedł na zawsze.Czasami zazdrościła kobietom, które wypłakiwały sięprzyjaciółkom, że ukochany mężczyzna je porzucił, odszedłdo innej albo po prostu był obok, ale już dawno przestał jekochać. Czasami myślała, że tamte mogą przynajmniej miećnadzieję, że wróci albo znów się zakocha. Innym razem mówiłasobie, że jest głupia. Ich przynajmniej rozdzielił los. To odejściebyło ostateczne. Bez nadziei, że coś się zmieni. Może tak jestlepiej. Wiesz, że nie ma powrotu, więc musisz iść dalej.Czasami próbowała sobie wmawiać, że Marek nigdy nieistniał. Nigdy go nie poznała, nie pokochała, nie była z nim. Nieczuła jego zapachu, jego dotyku. Był jak ten ktoś z piosenkiIreny Jarockiej, wymyślony w blasku świec, złudzenie, któreznika w świetle dnia.Chciała iść naprzód, ale wciąż tkwiła w miejscu. Spotykałasię z innymi mężczyznami, lecz z żadnym z nich nie mogłazbudować trwałego związku. Zawsze przeszkadzałowspomnienie, porównanie, poczucie, że czegoś im brakuje.Odchodziła. Zastanawiała się wówczas, czy kiedykolwiek będziegotowa zostawić przeszłość za sobą i zacząć normalne życie,zamiast uciekać w pracę, której nigdy nie chciała wykonywać,a w której – paradoksalnie – była świetna. Pięć lat temu miałamarzenia. Pragnęła kochać i być kochana. Zamierzała pisać bajkidla dzieci. Chciała żyć.A potem pragnęła już tylko zapomnieć. To, kim chciałabyć, kim była, umarło wraz z nim. Ostatnie pięć lat życia nieoznaczało jednak zerwania kontaktu ze światem, z ludźmi – poprostu wszystko się zmieniło. Świat stał się inny i ludzie, którzygo zamieszkiwali, też. Księżniczka elfów odeszła wraz ze swoimksięciem, pozostała tylko Anna Wrzos, dwudziestopięcioletniaasystentka w firmie deweloperskiej, a potem specjalistkaod kredytów instytucjonalnych w jednym z gdańskich banków.I tak wyglądała. Ciemny kostium, jedwabna bluzka, czarneczółenka na obcasie, torebka, aktówka i nieodłączny laptop. Poprostu była.Dziś wszystko się zmieniło. Wróciła przeszłość. To byłojak urzeczywistnienie koszmaru, który nieraz śnił jej się ponocach. Marek tulił ją w ramionach, a gdy podnosiła głowę, bygo pocałować, przekonywała się, że to nie on, lecz jego brat. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sylwina.xlx.pl