Miłaszewska Cmentarz i sad, Ksiązki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wanda Mi�aszewska.Cmentarz i sad.Ksi�ga umar�ych ..."Us�ysza�em g�os z nieba, m�wi�cy mi, napisz: B�ogos�awieniUmarli, kt�rzy w Panu umieraj�. Odt�d ju� m�wi Duch, aby odpocz�li od pracswoich, albowiem uczynki ich za nimi id�..." (Ksi�ga Objawienia �w. Jana R. 14.)Jadwidze Tomaszewskiej t� ksi��k�, dla Niej i u Niej pisan�, po�wi�cam Autorka.I. Si�gaj�c pami�ci� do lat najwcze�niejszego dzieci�stwa, widz� zawsze wujaszkaKlemensa w szamerowanej wyp�owia�ej kurtce, w du�ym, pstr� materi� obitym foteluprzed kominkiem, na kt�rym zim� p�on�y weso�o brzozowe polana. Widz� te�nierzadko siebie, paroletniego b�ka, siedz�cego okrakiem na s�katych kolanachtego "wujaszka", kt�ry by� w�a�ciwie tylko dosy� dalekim krewnym mojej matki.Tytu�em kuzynostwa, ran, otrzymanych w roku sze��dziesi�tym trzecim, latpodesz�ych i utraty skonfiskowanego przez Moskali folwarczku, wujaszekzamieszkiwa� u nas w charakterze wojskiego i potrosze administratora Bo�ej Woli.Matka owdowia�a wkr�tce po mojem urodzeniu, a z pi�ciorga rodze�stwa pozosta�emprzy �yciu tylko ja jeden. Matka moja by�a prawdziwym typem pi�kno�ci kobiecej.Nie m�wi� tu o pi�kno�ci fizycznej, cho� wynios�� postaw�, szlachetne rysy ipe�ne s�odyczy spojrzenie szarych oczu s�awiono w ca�ej okolicy. Przeszed�szymorze cierpienia, utraciwszy kolejno pi�� najdro�szych istot, matka moja robi�awra�enie wprost nieziemskiego zjawiska. Ci�ar smutk�w nie przyt�oczy� jej, nieobezw�adni�, ale wyry� na twarzy to pi�tno cichej, chrze�cija�skiej rezygnacji,kt�rej nie mogli si� ludzie nadziwi�. O matce nikt nie odzywa� si� inaczej, jakz bezgranicznem uwielbieniem, a imi� jej powtarzano niemal ze czci�, jak imi��wi�tej. Mieszka�cy Bo�ej Woli, pr�cz matki, wujaszka Klemensa i mnie, sk�adalisi� ju� tylko ze s�u�by, z niem�od� gospodyni� Krystyn�, osob� zacn�, cho� niecow�cibsk� i gadatliw�, na czele. Od �mierci najstarszej mojej siostry, kt�rejciemne warkocze pami�tam jak przez mg��, matka prowadzi�a �ycie zupe�niezamkni�te. Nie bywa�a nigdzie, a i do nas rzadko kto zagl�da�, chyba proboszcz zwikarym, lub czasem najbli�szy s�siad z Rosianki, pan G�rski, dla naradzenia si�w sprawach gospodarskich. Wizyty stryja Karola. kt�rego ojciec m�j w przeczuciuprzedwczesnej �mierci mianowa� opiekunem maj�tku, z pocz�tku przypadaj�ce par�razy do roku, potem rzadsze, usta�y z czasem zupe�nie, i by�bym o tym wysokim,wytwornie ubranym jegomo�ciu nader nik�e zachowa� wspomnienie, gdyby nie latap�niejsze, kt�re mnie z nim zbli�y�y. B�d�c jeszcze zupe�nie ma�ym ch�opcem,zdo�a�em zauwa�y�, �e matka nie lubi�a stryja Karola i �e ka�dy jego przyjazd doBo�ej Woli wita�a z ledwo skrywan� niech�ci�, jak przykr� konieczno��.Gospodarowa�a sama z pomoc� wujaszka Klemensa i zacnych s�siad�w, a potrafi�atak dzielnie stawia� czo�o k�opotom, przechodz�cym nieraz si�y kobiece, �e doz�rstryja Karola okaza� si� rzeczywi�cie zbytecznym. Wujaszek Klemens, potroszekaleka z powodu przestrzelonej w kostce nogi, sprawowa� sw�j urz�d nadzorczy zwysokiej bryczki, kt�r� obje�d�a� pola. Bryczka ta, zwana w okolicy "Ambon�",by�a jego w�asnym pomys�em. Dotychczas widz� dok�adnie jej niepomiernie w�sk��aweczk� z �elaznem oparciem w kszta�cie liry, jej wysokie ko�a, oraz krzycz�co-szafirow� barw�, na jak� malowany by� ca�y ten niezwyk�y wehiku�, z kt�rego(st�d nazwa Ambony) wujaszek Klemens prawi� parobkom kazania podczas roboty. -Gdybym nie mia� Ambony - mawia� wujaszek - po�owybym tego nie dopatrzy�, cotrzeba. Z konia, prawda, dojrzysz, co si� dzieje za kamienio�omem, ale dla mnieko�, to jak �lepemu okulary. �eby nie ta przekl�ta noga, ho ho! Tak mawia�wujaszek Klemens, gdy go ludzie nagabywali, po co bryczk� dziwaczn� skonstruowa�kaza�. Ambon� znali wszyscy w okolicy, Ch�opi, orz�cy swoje zagony, klinowatowz�bione w obszar dworski, zdejmowali czapki z daleka i m�wili do siebie: - Musiju� sz�sta, bo Ambona wyje�d�a w pole. Albo: - Musi ju� po�udnie, bo Ambonawraca. Od marca do listopada, rok w rok, wujaszek, punktualny jak zegarek,wyrusza� w pole o sz�stej, wraca� w po�udnie, zn�w o trzeciej wyje�d�a� i opi�tej wraca�. Od zwyczaju tego nie odst�powa� nigdy, nawet w�wczas, gdy go ws�otne, jesienne dnie reumatyzmy z podw�jn� si�� gn�bi�y. Raz jeden tylkopowr�ci� z pola wcze�niej i raz w pole wcale nic wyjecha�. By�o to w dzie��mierci mojej matki. Tego dnia, ani nazajutrz, ani nawet w dni kilka wujaszeknie zasiad� do podwieczorku w swoim pstrokatym fotelu przy kominku, nie zapali�porcelanowej fajki na d�ugim cybuchu i nie ozwa� si� do mnie, jak zwykle: - C�,Jurku, utniemy partyjk�? (Grywali�my stale w warcaby, a p�niej, gdy podros�em,w szachy.),,3 Tego dnia i nast�pnego - i nast�pnego jeszcze, wujaszek Klemens popowrocie z pola zamyka� si� w swoim pokoju na ko�cu domu. Punktualnie o �smejzjawia�a si� w jadalni Magdusia z samowarem i oznajmieniem: - Pan Klemens dzi�na wieczerz� nie przyjdzie i bardzo przeprasza. W godzin� za� potem: - PanKlemens przysy�a paniczowi dobranoc. Szed�em w�wczas do siebie i, mimo ca�egoprzygn�bienia, mimo rozpaczy, d�awi�cej za gard�o, zasypia�em zdrowym,nieprzerwanym snem, takim, na jaki tylko dziewi�tnasloletni m�odzieniec zdoby�si� potrafi. W oktaw� �mierci matki by�em rano na mszy w naszym parafjalnymko�ci�ku. Staruszek ksi�dz proboszcz, w czarnym ornacie, g�osem bardziej ni�zwykle trz�s�cym, m�wi� "Dominus vobiscum", zwracaj�c si� ku pustej �awce. Jatylko jeden w niej siedzia�em. Wujaszek ju� pilnowa� jesiennej orki. Organistana ch�rze gra� ciszej ni� zwykle i mniej fa�szowa�. Mo�e dlatego, �e to by�dzie� powszedni, a on zwyk� by� upija� si� w �wi�ta. Przez kolorowe okienka pobokach o�tarza s�czy�o si� jakie� md�e �wiat�o. Na dworze m�y� deszcz. Ponabo�e�stwie wyszed�em z ko�cio�a i w��czy�em si� par� godzin po ��kach, brn�c wwodzie do kostek. Wreszcie zaw�drowa�em w s�siedztwo, do G�rskich. Przyj�to mnieserdeczniej jeszcze ni� zwykle, cho� z lekkiem za�enowaniem. Wszyscy my�leli ojednem: o tem nieszcz�ciu, kt�re mnie dotkn�o, i czu�em, �e ca�a uwagazgromadzonych skupia si� na mnie. Przy obiedzie m�odziutka c�rka domu, pannaOlesia, podsun�a mi salaterk� z pomidorami po�piesznie, m�wi�c: - Prosz�,prosz� jeszcze... Przecie� pan zawsze lubi� te... Urwa�a, zarumieni�a si� nagle,- potem spu�ci�a oczy i usiad�a na miejscu z min� bardzo zgn�bion�, tak jakgdybyprzed chwil� odezwa�a si� z czem� niestosownem. Czu�em, �e moja obecno�� ci�ywszystkim. Przesiedzia�em jednak�e do zmroku, podtrzymuj�c utykaj�c� mocnorozmow�. Wola�em to, ni� zimn� pustk� w�asnego mieszkania. Wreszcie wieczoremodes�ano mnie ko�mi do domu. Wszed�szy do sieni, starannie wytar�em nogi os�omiank� przy szaragach. Matka tego zawsze przestrzega�a. W bawialnym pokojukto� si� poruszy�.,. By� to wujaszek Klemens. Siedzia� na dawnem miejscu, wfotelu, i pilnie studjowa� przedwczorajsz� gazet�. Uda�em, �em go nie zauwa�y�.Stan��em przy oknie, patrz�c w mrok za szybami. Na czarnem tle ogrodu odbija�osi� wyra�nie wn�trze pokoju, kominek, wujaszek Klemens ze swoj� gazet� w r�ku.Dostrzeg�em, �e ogromna p�achta papieru drga mu w palcach. Milczenie przeci�ga�osi�. Wreszcie wujaszek przerwa� je, m�wi�c nieswoim, jakby troch� schrypni�tymg�osem: - C�, Jurku? Ci�gle pada? - A pada. - Deszcz? - Deszcz, wujaszku.Wujaszek Klemens poruszy� si� w fotelu. - Dlatego mnie ten reumatyzm �upi.B�dzie z tydzie� s�oty. A mo�eby�my tak, Jurku, partyjk�.., Urwa� i nagle si�rozp�aka�. Chcia�em podej�� ku niemu, ale mnie do najwy�szego stopniaonie�mieli� ten wstrz�saj�cy p�acz starca. �ledzi�em z pod oka jego twarz, pokt�rej sp�ywa�y du�e �zy, jak u dziecka. Nie ociera� ich wcale. Dostrzeg�em, �eprzez tych kilka dni zmizernia�, wychud� jeszcze, wiechowate w�sy niemalzupe�nie mu zbiela�y. Postarza� o dobrych kilkana�cie lat, bo dot�d trzyma� si�krzepko. Wujaszek uspokoi� si� powoli i wreszcie ozwa� si�, jakby zusprawiedliwieniem: - Bo widzisz, tak mi stan�o w oczach, �e my tu zawsze wwarcaby, a Karolina... Zn�w przerwa�, zach�ysn�� si�. Po chwili doda�,machn�wszy r�k�: - Et, stary mazgaj ze mnie, a� wstyd! Chod�, Jurku, siadaj.Pogaw�dzimy... Teraz mnie co� zd�awi�o w gardle. Usiad�em - i ju� do ko�cawieczora milczeli�my wsp�lnie. II. Jeszcze nie w�wczas jednak zbli�yli�my si�tak bardzo z wujaszkiem Klemensem. Nast�pi�o to p�niej, gdy z uniwersytetuwr�ci�em po raz pierwszy na wakacje do domu. Mia�em dwadzie�cia dwa latasko�czone, trzy semestry wydzia�u humanistycznego za sob� i wcale niez�e obycietowarzyskie, dzi�ki zabiegom stryja Karola, kt�ry przez ca�y czas pobytuzagranic� otacza� mi� troskliw� opiek�. Bywa�em ze stryjem w Pary�u i w Wiedniu(cho� tego miasta nie lubi�), zje�dzili�my wzd�u� i wszerz zachodni� Europ�;zaw�drowali�my do Szwajcarji i na w�osk� Rivier�. Widzia�em Rzym, Neapol,Sorrento. Kocha�em si� kolejna w pi�knych W�oszkach, miedzianow�osych Angielkachi ekscentrycznych Amerykankach, kt�re przyje�d�a�y topi� nud� i pieni�dze wMonte Carlo. Pija�em chianti, patrz�c na Wezuwjusz; marzy�em samotnie na gruzach�wi�tyni w Pestum... Zje�dzi�em na rowerze zatok� Amalfi i zrywa�em na Capriogromne cytryny, wielko�ci g�owy noworodka. Stryj Karol kszta�ci� i rozwija� m�jumys�, urabia� moje gusty, mia� baczne oko na wszystkie rodz�ce si� we mnieinstynkty. Pob�a�liwy na m�odociane wybryki, strofowa� mi� nierzadko, o ile zbytsilnie poddawa�em si� jakiemu� wra�eniu. - Mniej egzaltacji, wi�cej objektywizmuw �yciu, m�j Jerzy! - mawia� do mnie. - Wszelkie zacietrzewienie si�, zar�wno wz�em, jak w dobrem, jest b��dem nie do darowania. Trzeba w �yciu harmonizowa�wra�enia, jak malarz farby w obrazie. Wszelkie przejaskrawienie zawsze w ko�cuznu�y wzrok. Wszystkie barwy t�czy, zmieszane proporcjonalnie, daj... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sylwina.xlx.pl