McDevitt Jack-Droga do nieskończoności, j. LITERATURA POWSZECHNA

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jack McDevitt
Droga do niesko
ń
czono
ś
ci
(Eternity Road)
Przek
ł
ad Ewa Wojtczak
PODZI
Ę
KOWANIA
Gdy pisz
ę
, zawsze mog
ę
liczy
ć
na twoj
ą
pomoc i wsparcie. Dzi
ę
ki, Maureen.
Chcia
ł
bym tak
ż
e podzi
ę
kowa
ć
Ralphowi Vicinanzy, Caitlin Blasdell i Johnowi Silber-
sackowi z wydawnictwa HarperPrism. Dolores Dwyer jestem wdzi
ę
czny za poprawki re-
dakcyjne, Charlesowi Sheffieldowi za uwagi na temat mojego r
ę
kopisu, a specjalistce od
koni Elizabeth Moon za pomoc w przygotowaniu drugiego wydania.
Spyta
ł
em go, jak daleko jeste
ś
my od Hartford.
Odpar
ł
,
ż
e nigdy nie s
ł
ysza
ł
tej nazwy.
Mark Twain
„Jankes na dworze króla Artura”
PROLOG
By
ł
Pa
ź
dziernik, czas schy
ł
ku ludzko
ś
ci,
O zmierzchu ruszyli z odwag
ą
w nieznane,
By pami
ęć
ocali
ć
o ziemskiej przesz
ł
o
ś
ci.
– „Podró
ż
e Abrahama Polka”
Kiedy Silas dotar
ł
do domu, zasta
ł
w ogrodzie pos
ł
a
ń
ca.
– Wróci
ł
– szepn
ął
ch
ł
opak i poda
ł
mu kopert
ę
.
By
ł
jednym z dwóch m
ł
odzie
ń
ców zatrudnionych podczas nieobecno
ś
ci Karika do op-
ieki nad jego will
ą
. S
ł
owa te zaskoczy
ł
y Silasa, spodziewa
ł
si
ę
bowiem,
ż
e powrotowi
starego b
ę
dzie towarzyszy
ć
d
ę
cie w rogi i walenie w b
ę
bny albo te
ż
ż
e Karik Endine
w ogóle nie wróci.
Koperta by
ł
zapiecz
ę
towana woskiem.
– Jak si
ę
miewa?
– Zdaje mi si
ę
,
ż
e nie najlepiej.
Silas próbowa
ł
sobie przypomnie
ć
imi
ę
pos
ł
a
ń
ca. Kam? Kim? Jako
ś
tak. Wzruszy
ł
ramionami, otworzy
ł
kopert
ę
i wyj
ął
z niej jedn
ą
z
ł
o
ż
on
ą
kartk
ę
.
SILASIE, MUSZ
Ę
SI
Ę
Z TOB
Ą
PILNIE ZOBACZY
Ć
.
NIE MÓW NIKOMU.
PROSZ
Ę
, PRZYJD
Ź
NATYCHMIAST.
KARIK Ekspedycja wyruszy
ł
a prawie dziewi
ęć
miesi
ę
cy temu. Silas popatrzy
ł
na
notk
ę
, wyj
ął
monet
ę
i poda
ł
j
ą
ch
ł
opcu.
– Powtórz Karikowi,
ż
e przyjd
ę
.
S
ł
o
ń
ce przesuwa
ł
o si
ę
ju
ż
ku linii horyzontu, a ostatnie kilka nocy by
ł
o ch
ł
odnych.
Silas pospiesznie wszed
ł
do domu, umy
ł
si
ę
, na
ł
o
ż
y
ł
ś
wie
żą
koszul
ę
i wyj
ął
z szafylekk
ą
kurtk
ę
. Potem wybieg
ł
z domu, poruszaj
ą
c si
ę
tak szybko, jak tylko pozwala
ł
a mu na to
godno
ść
i pi
ęć
dziesi
ą
t lat na karku. Pr
ę
dko dotar
ł
do Imperium, wyprowadzi
ł
ze stajni
Oxfoota, wyjecha
ł
przez miejsk
ą
bram
ę
i pok
ł
usowa
ł
Drog
ą
Rzeczn
ą
. Niebo by
ł
o bezch-
murne i czerwonawe; powoli zapada
ł
zmierzch. Para czapli lecia
ł
a leniwie nad wod
ą
.
Missisipi kot
ł
owa
ł
a si
ę
przy powalonym mo
ś
cie Drogowców, wirowa
ł
a w
ś
ród ha
ł
d
bezkszta
ł
tnego betonu, przep
ł
ywa
ł
a spokojnie ponad zatopionymi prz
ę
s
ł
ami, za
ł
amy-
wa
ł
a si
ę
na zwa
ł
ach gruzu. Nikt tak naprawd
ę
nie wiedzia
ł
, jak stary jest most. Potrzas-
kane filary tworzy
ł
y lokalne kipiele, a wystaj
ą
ce nad wod
ę
omsza
ł
e wie
ż
yczki pos
ę
pnie
ton
ęł
y w mroku.
Brukowany szlak
ł
agodnym
ł
ukiem oddala
ł
si
ę
od rzeki, przecina
ł
gaik wi
ą
zowy po
prawej stronie i dociera
ł
na cypel. Wzd
ł
u
ż

ł
nocnego pobocza ci
ą
gn
ęł
a si
ę
d
ł
uga, szara
ś
ciana, stanowi
ą
ca cz
ęść
zagrzebanej na wzniesieniu budowli. Podczas jazdy Silas przy-
gl
ą
da
ł
si
ę
wielkim szarym kamieniom i zastanawia
ł
si
ę
, jak wygl
ą
da
ł
ś
wiat w czasach, gdy
zbudowano drog
ę
. Nagle
ś
ciana si
ę
sko
ń
czy
ł
a. Silas objecha
ł
wzniesienie i dostrzeg
ł
will
ę
Karika. Zna
ł
j
ą
doskonale. Natychmiast nap
ł
yn
ęł
y wspomnienia dawnych dni
sp
ę
dzanych tu na rozmowach z przyjació
ł
mi przy winie. Zat
ę
skni
ł
za tymi czasami.
Ch
ł
opiec, który przyniós
ł
wiadomo
ść
, czerpa
ł
teraz wod
ę
ze studni. Silas da
ł
mu znak
r
ę
k
ą
.
– Czeka na pana. Prosz
ę
, niech pan wejdzie.
Willa sta
ł
a frontem do rzeki. By
ł
a luksusow
ą
rezydencj
ą
, dwukondygnacyjn
ą
, zbu-
dowan
ą
w tradycji Masandik, z podzielonymi skrzyd
ł
ami na parterze, balustradami
i balkonami na pi
ę
trze. Du
ż
e okna, wiele szk
ł
a. Silas odda
ł
cugle ch
ł
opcu, zastuka
ł
do
drzwi, po czym wszed
ł
.
Nic si
ę
tu nie zmieni
ł
o.
Ś
ciany obwieszono gobelinami w jesiennych kolorach, salon
o
ś
wietla
ł
y snopy przy
ć
mionego
ś
wiat
ł
a. Meble by
ł
y nowe, lecz w stylu, który Silas pa-
mi
ę
ta
ł
: ozdobnie rze
ź
bione drewno obite skór
ą
. Typ charakterystyczny dla monarszych
pa
ł
aców w
ł
adców z epoki cesarskiej.
Karik siedzia
ł
przy biurku, pogr
ąż
ony w lekturze. Silas ledwie rozpozna
ł
przyjaciela.
W
ł
osy i broda niemal ca
ł
kowicie mu posiwia
ł
y. Skór
ę
mia
ł
obwis
łą
i ziemist
ą
, oczy za-
padni
ę
te w ciemnych oczodo
ł
ach. Dawna intensywno
ść
wzroku os
ł
ab
ł
a, przemieniaj
ą
c
si
ę
w blad
ą
czerwon
ą
ł
un
ę
. U
ś
miechn
ął
si
ę
, podniós
ł
oczyznad stron r
ę
kopisu, wsta
ł
i –
o
ś
wietlony ró
ż
owawym
ś
wiat
ł
em zachodz
ą
cego s
ł
o
ń
ca – podszed
ł
, wyci
ą
gaj
ą
c r
ę
ce.
– Silasie – odezwa
ł
si
ę
. – Dobrze ci
ę
widzie
ć
. – Obj
ął
przyjaciela i przez d
ł
ug
ą
chwil
ę
przyciska
ł
do piersi. Taka poufa
ł
o
ść
zupe
ł
nie do niego nie pasowa
ł
a, Karik Endine by
ł
bowiem cz
ł
owiekiem o ch
ł
odnym usposobieniu. – Nie spodziewa
ł
e
ś
si
ę
,
ż
e wróc
ę
, co?
Zw
ą
tpienie Silasa faktycznie ros
ł
o wraz z ka
ż
dym up
ł
ywaj
ą
cym miesi
ą
cem.
– Nie by
ł
em pewny – b
ą
kn
ął
.
Ch
ł
opiec wszed
ł
z wod
ą
i zacz
ął
j
ą
przelewa
ć
do stoj
ą
cych w kuchni pojemników.
Karik wskaza
ł
Silasowi fotel. M
ęż
czy
ź
ni przez chwil
ę
rozmawiali o niczym. Gdy
wreszcie zostali sami, Silas pochyli
ł
si
ę
ku przyjacielowi.
– Co si
ę
sta
ł
o? – spyta
ł
ś
ciszonym g
ł
osem. – Znalaz
ł
e
ś
j
ą
? Okna by
ł
y otwarte. Do
pokoju wpad
ł
podmuch zimnego wiatru. Firanki poruszy
ł
y si
ę
.
– Nie.
Silas poczu
ł
nieoczekiwany przyp
ł
yw satysfakcji.
– Przykro mi.
– S
ą
dz
ę
,
ż
e nie istnieje.
– Chcesz powiedzie
ć
,
ż
e mia
ł
e
ś
b
łę
dne informacje i po prostu nie wiesz, gdzie jej szu-
ka
ć
.
– Nie, po prostu s
ą
dz
ę
,
ż
e nie istnieje. – Karik wyj
ął
z szafki butelk
ę
ciemnoczer-
wonego wina i dwa kieliszki. Nape
ł
ni
ł
oba, jeden poda
ł
przyjacielowi.
– Za Przysta
ń
– powiedzia
ł
Silas. – I za starych przyjació
ł
.
Karik potrz
ą
sn
ął
g
ł
ow
ą
.
– Nie. Wypijmy twoje zdrowie, Silasie. I za dom. Za Illyri
ę
.
Gdy spe
ł
niali toast, ch
ł
opiec przyniós
ł
wilgotny r
ę
cznik. Silas star
ł
podró
ż
ny kurz
z twarzy i po
ł
o
ż
y
ł
sobie ch
ł
odny materia
ł
na karku.
– Przyjemnie.
Karik by
ł
roztargniony i patrzy
ł
w dal.
– St
ę
skni
ł
em si
ę
za tob
ą
, przyjacielu – rzuci
ł
.
– Co si
ę
tam wydarzy
ł
o? – spyta
ł
Silas. – Czy wszyscy wrócili cali i zdrowi?
Starzec zachowa
ł
na twarzy kamienny spokój.
– Kogo stracili
ś
cie? – dr
ąż
y
ł
Silas.
Za oknami p
ł
yn
ęł
a Missisipi. Karik wsta
ł
, zapatrzy
ł
si
ę
w rzek
ę
, po czym dopi
ł
wino.
– Wszystkich – odpar
ł
.
Jego g
ł
os dr
ż
a
ł
.
Silas odstawi
ł
kieliszek, nawet na chwil
ę
nie odwróci
ł
oczu od towarzysza.
– Jak to si
ę
sta
ł
o?
Karik g
ł
o
ś
no westchn
ął
.
– Dwóch uton
ęł
o w rzece. Inni umarli z powodu napromieniowania. Od chorób.
A niektórzy po prostu mieli pecha. – Zamkn
ął
oczy. – Wszystko nadaremnie. Mia
ł
e
ś
racj
ę
.
W polu widzenia pojawi
ł
a si
ę
p
ł
askodenna
ł
ód
ź
. Spokojnie wp
ł
ywa
ł
a w sztuczny ka-
na
ł
powsta
ł
y za zachodnim skrajem zrujnowanego mostu. Pok
ł
ad
ł
odzi zawalony by
ł
sto-
sami drewnianych kontenerów.
Silas stara
ł
si
ę
nie pokaza
ć
po sobie rozczarowania. Tak, to prawda, sam przecie
ż
uporczywie powtarza
ł
,
ż
e Przysta
ń
jest mitem, a ekspedycja goni za mrzonk
ą
, mia
ł
wszak
ż
e nadziej
ę
, i
ż
si
ę
myli. Szczerze mówi
ą
c, sp
ę
dzi
ł
wiele nocy na rozmy
ś
laniu o skar-
bach Abrahama Polka. Wówczas po powrocie z wyprawy wszyscy poznaliby histori
ę
Drogowców, dowiedzieli si
ę
mnóstwo rzeczy o ludziach, którzy potrafili budowa
ć
wspania
ł
e miasta i autostrady, o jakich Illyryjczycy mogli tylko marzy
ć
. By
ć
mo
ż
e po-
dró
ż
nicy odnale
ź
liby te
ż
kronik
ę
czasów Zarazy...
Jedena
ś
cie ofiar! Silas dobrze zna
ł
wi
ę
kszo
ść
ich: przewodnika Landona Shaya, Kir
ę
,
Toriego i Mir
ę
z Imperium, artyst
ę
Arina Milan
ę
oraz Shol
ę
Kobai, ochotniczk
ę
,
eksksi
ęż
niczk
ę
z Masandik. W ekspedycji brali równie
ż
udzia
ł
Random Iverton, oficer,
który porzuci
ł
karier
ę
wojskow
ą
i zosta
ł
poszukiwaczem przygód, stypendysta Axel
z akademii w Farroad oraz Cris Lukasi, instruktor szko
ł
y przetrwania. Dwóch ostatnich
nie zna
ł
, u
ś
cisn
ął
im jedynie d
ł
onie, gdy odje
ż
d
ż
ali mokr
ą
od deszczu Drog
ą
Rzeczn
ą
i ki-
erowali si
ę
ku pustkowiu.
Prze
ż
y
ł
tylko przywódca, Karik Endine. Popatrzy
ł
na niego. Wiedzia
ł
,
ż
e czyta mu
w my
ś
lach.
– Tak si
ę
sta
ł
o – j
ę
kn
ął
Endine. – Mia
ł
em po prostu wi
ę
cej szcz
ęś
cia ni
ż
pozostali. –
W jego oczach pojawi
ł
si
ę
szczery ból. – Silasie, co powiem ich rodzinom?
– Prawd
ę
. Có
ż
innego?
Karik zapatrzy
ł
si
ę
w okno. Obserwowa
ł
przep
ł
ywaj
ą
c
ą
bark
ę
.
– Zrobi
ł
em wszystko, co by
ł
o w mojej mocy. W niczym nie zawini
ł
em.
– Masz list
ę
najbli
ż
szych krewnych ofiar? – spyta
ł
Silas.
– S
ą
dzi
ł
em,
ż
e pomo
ż
esz mi j
ą
u
ł
o
ż
y
ć
.
– W porz
ą
dku. Sporz
ą
dzimy j
ą
. Jeszcze dzisiejszej nocy powiniene
ś
wszystkich do
siebie zaprosi
ć
. Zanim dowiedz
ą
si
ę
,
ż
e wróci
ł
e
ś
do domu, i zaczn
ą
si
ę
zastanawia
ć
, gdzie
si
ę
podziali ich bliscy.
– Niektórzy mieszkaj
ą
w innych miastach.
– Zapro
ś
, ilu zdo
ł
asz. Reszt
ą
zajmiesz si
ę

ź
niej. Jak najszybciej wy
ś
lij pierwszych
pos
ł
a
ń
ców.
– Masz racj
ę
– przyzna
ł
. – Rzeczywi
ś
cie, to chyba najlepsze rozwi
ą
zanie.
Oczy zasz
ł
y mu
ł
zami.
– Nie zrozumiej
ą
.
– Czego nie zrozumiej
ą
? Przecie
ż
ludzie, którzy ci towarzyszyli, zdawali sobie spraw
ę
z ryzyka. Kiedy wróci
ł
e
ś
do domu?
Karik zawaha
ł
si
ę
.
– W ubieg
ł
ym tygodniu.
Silas wpatrywa
ł
si
ę
w niego przez d
ł
ugi czas.
– No dobrze. – Nape
ł
ni
ł
ponownie kieliszki i zapyta
ł
z pozoru niedba
ł
ym tonem: –
Kto jeszcze wie,
ż
e wróci
ł
e
ś
?
– Flojian.
Jego syn.
– No có
ż
, za
ł
atwmy ca
łą
spraw
ę
szybko. S
ł
uchaj! Poszli z tob
ą
wy
łą
cznie ochotnicy.
Zarówno oni, jak i ich krewni zdawali sobie spraw
ę
z ryzyka. Musisz tylko wszystkim wy-
ja
ś
ni
ć
, co si
ę
zdarzy
ł
o. Przeka
ż
im wyrazy wspó
ł
czucia. B
ą
d
ź
szczery. Niech
ż
a
ł
obnicy
widz
ą
,
ż
e bolejesz wraz z nimi.
Karik skrzy
ż
owa
ł
r
ę
ce na piersi. Wygl
ą
da
ł
na za
ł
amanego.
– Silasie,
ż
a
ł
uj
ę
,
ż
e sam równie
ż
nie zgin
ął
em.
Ponownie zapad
ł
o d
ł
ugie milczenie. Silas wzi
ął
notes i zacz
ął
spisywa
ć
nazwiska.
Ojcowie. Siostry. Córka Axela, równocze
ś
nie powinowata Silasa (wysz
ł
a za m
ąż
za jego
kuzyna).
– Nie mam ochoty rozmawia
ć
z nimi – j
ę
kn
ął
Karik.
– Wiem. – Silas dola
ł
sobie wina. – Ale musisz. B
ę
d
ę
sta
ł
u twego boku.
ROZDZIA
Ł
1
Zgodnie z powszechnie aprobowan
ą
opini
ą
prawdziwie trwa
ł
e s
ą
wy
łą
cznie sprawy
duchowe: mi
ł
o
ść
, zachody s
ł
o
ń
ca, muzyka, sztuka dramatyczna. Osobiste odczucia to
inna sprawa. Marmur i farba wprawdzie poddaj
ą
si
ę
up
ł
ywowi czasu, niemniej wiele
osób zgodnie przyznaje,
ż
e nic nie porusza ich duszy równie mocno jak widok zrujnow-
anej
ś
wi
ą
tyni ate
ń
skiej o
ś
wietlonej ksi
ęż
ycem w pe
ł
ni.
Co
ś
równie przejmuj
ą
cego tkwi
ł
o w szcz
ą
tkach budowli, które pozostawili po sobie
Drogowcy. Zazwyczaj nie identyfikujemy betonu z pi
ę
knem, lecz jak
ż
e wspania
ł
e wyda-
wa
ł
ysi
ę
mieszka
ń
com Illyrii bli
ź
niacze pasy autostrad, ci
ą
gn
ą
ce si
ę
przez faliste wzgórza,
i rozleg
ł
e lasy, przecinaj
ą
ce rzeki i rozdzielaj
ą
ce si
ę
na boczne drogi, tworz
ą
c figury,
których geometryczna doskona
ł
o
ść
zapiera
ł
a obserwatorom dech w piersiach. Ogromne
wra
ż
enie robi
ł
ytak
ż
e l
ś
ni
ą
ce wie
ż
owce, tak wysokie,
ż
e tylko nieliczni potrafili wspi
ąć
si
ę
na ich szczyt w jeden dzie
ń
. Mnóstwo budowli zachowa
ł
o dystyngowan
ą
elegancj
ę
, mimo
i
ż
zawali
ł
y si
ę
fundamenty i dachy.
Wymarli ju
ż
twórcy tych konstrukcji, genialni in
ż
ynierowie. Ruiny tworzy
ł
y obecnie
integraln
ą
cz
ęść
krajobrazu, równie naturaln
ą
dla dzieci Illyrii jak Missisipi. Przywodzi
ł
y
na my
ś
l mglist
ą
przesz
ł
o
ść
, lecz do niczego ju
ż
nie s
ł
u
ż
y
ł
y.
Chyba najbardziej uderzaj
ą
ca, a równocze
ś
nie najbardziej zagadkowa spo
ś
ród po-
zosta
ł
o
ś
ci po Drogowcach by
ł
a
Ż
elazna Piramida stoj
ą
ca na wschodnim brzegu rzeki.
Wbrew nazwie nie zosta
ł
a wykonana z
ż
elaza, lecz z nieznanego Illyryjczykom metalu,
okre
ś
lanego przez wiele osób mianem pseudometalu, poniewa
ż
– podobnie jak wiele in-
nych materia
ł
ów Drogowców – nie ze
ż
ar
ł
a jej rdza i nie uleg
ł
a zniszczeniu. Piramida
wznosi si
ę
na wysoko
ść
trzystu dwudziestu pi
ę
ciu stóp, a ka
ż
dy z boków jej trójk
ą
tnej
podstawy ma w przybli
ż
eniu
ć
wier
ć
mili. Puste wn
ę
trze budowli jest rozleg
ł
e – przy-
puszczalnie musztrowano w niej wojska lub odprawiano obrz
ą
dki religijne.
Wydobyte z ruin fili
ż
anki Drogowców, ich grzebienie, naczynia kuchenne, bi
ż
uteria,
zabawki i inne bibeloty zdobi
ą
obecnie illyryjskie domy oraz jej mieszka
ń
ców. Znaleziska
te równie
ż
s
ą
wykonane z materia
ł
u, którego nikt nie potrafi skopiowa
ć
. Nie zu
ż
ywaj
ą
si
ę
i
ł
atwo je utrzyma
ć
w czysto
ś
ci.
Rinny i Colin rzadko my
ś
leli o ruinach. Ostrzegano ich przed nimi, poniewa
ż
ju
ż
kilku
ś
mia
ł
ków wpad
ł
o w ukryte w pod
ł
odze dziury b
ą
d
ź
przywali
ł
y ich spadaj
ą
ce
przedmioty. Wi
ę
kszo
ść
Illyryjczyków wola
ł
a si
ę
trzyma
ć
z dala od tych miejsc. Niektórzy
powiadali,
ż
e w gruzach jeszcze nadal tli si
ę
nieznane
ż
ycie. Te historie powodowa
ł
y,
ż
e
dwaj m
ł
odzie
ń
cy najch
ę
tniej
ł
owili ryby przy starym betonowym falochronie po
ł
o
ż
onym
mil
ę
na pó
ł
noc od domu Colina.
Tego dnia pada
ł
deszcz.
Ch
ł
opcy mieli po pi
ę
tna
ś
cie lat. W tym wieku wi
ę
kszo
ść
Illyryjczyków p
ł
ci m
ę
skiej
zna
ł
a ju
ż
swoj
ą
zawodow
ą
przysz
ł
o
ść
. Rinny da
ł
si
ę
ostatnio pozna
ć
jako utalentowany
rusznikarz i podj
ął
prac
ę
w warsztacie swego ojca, Colin za
ś
pracowa
ł
na rodzinnej far-
mie. Dzisiaj rodziny wys
ł
a
ł
y ich po kilka sumów.
Rinny uwa
ż
nie obserwowa
ł
niebo. Zbiera
ł
o si
ę
na burz
ę
. Kiedy uderzy
ł
piorun,
ch
ł
opcy znale
ź
li schronienie w sklepie Martina u stóp nabrze
ż
a. Budynek pochodzi
ł
z czasów Drogowców. By
ł
ca
ł
y, cho
ć
nieco zniszczony, ceglany, przyozdobiony dumnie
tablic
ą
z nazw
ą
placówki i godzinami urz
ę
dowania. Od ósmej do osiemnastej (cz
ł
on-
kowie Towarzystwa Ochrony Zabytków stale czy
ś
cili tablic
ę
, by przyci
ą
ga
ł
a turystów).
Colin przest
ą
pi
ł
z nogi na nog
ę
i spojrza
ł
z ukosa na niebo.
– Mam nadziej
ę
,
ż
e pogoda si
ę
poprawi. W przeciwnym razie znowu b
ę
dziemy je
ść
dzi
ś
wieczorem rzep
ę
zamiast ryb.
Do tej pory z
ł
owili zaledwie jednego suma.
– Zdaje mi si
ę
,
ż
e wszystkie odp
ł
yn
ęł
y na po
ł
udnie – odpar
ł
Rinny. Wiatr i deszcz
smaga
ł
y rzek
ę
. Robi
ł
o si
ę
coraz ch
ł
odniej. Rinny roztar
ł
r
ę
ce i mocniej zesznurowa
ł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sylwina.xlx.pl