Merry Gentry 07 roz 14, ebooki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozdział 14
Panikowałam przez chwilę, kiedy szliśmy w dół korytarza. Jak znajdę Doyle’a?
Pomyślałam o nim i znak na moim brzuchu zapulsował. Najpierw był prawdziwą ćmą, ale
dzięki Bogini stał się tatuażem. Gdybym kiedykolwiek miała sztandar czy znak, który by mnie
reprezentował, widniałaby na nim mała ćma z szeroko rozpostartymi skrzydłami. Nazywana
była „ukochany otulający skrzydłami”, Ilia Underwing
1
.
To był mój znak i niektórzy z moich
strażników mieli go na swoim ciele. Doyle był jednym z nich. Znak pulsował, kiedy
poruszaliśmy się, jak przy grze w ciepło-zimno. Gdyby Doyle czuł się dobrze, zawołałabym go,
ale obawiałam się go wołać. Jeżeli jego rany zagrażają życiu, to gdyby wstał z łóżka, żeby
przybyć do mnie, mogłoby go to zabić.
Nie chciałam tak ryzykować. Przeszliśmy przez szpital prowadzeni przez znak na moim
ciele. Czekałam na krzyki ludzi i zwrócenie na nas uwagi, ale nic się takiego nie stało.
Zachowywali się, jakby nas nie widzieli.
- Ukrywasz nas? – zapytałam.
- Tak.
- Ja nie umiem sprawić, żeby ludzie przechodzili obok mnie, nie zauważając mnie.
- Ja jestem Królem Sluaghów, Meredith. Mogę ukryć małą armię w zasięgu wzroku.
Armię, która mogłaby zniszczyć umysły mijających nas ludzi.
Spojrzałam w dół na nieskazitelną podłogę i zorientowałam się, że pozostawiamy
ścieżkę z kropel krwi. Moja ręka już nie bolała, podobnie jak jego. Było tak, jakby ból stał się
znajomy, ale nadal krwawiliśmy. Mogłam wyraźnie widzieć kapiącą krew, ale ludzie chodzili po
tej krwawej ścieżce jakby nic nie widzieli.
Szpital nie był już dłużej sterylnym środowiskiem. Czy nasza krew była problemem?
Magia często tym była. Działała, ale mogła mieć nieprzewidziane konsekwencje. Czy
zanieczyszczaliśmy każde miejsce, przez które przeszliśmy?
Jak można było spodziewać się, tatuaż zatrzepotał pod moją koszulą. To była znów ćma
ze skrzydłami, uwieziona w moim ciele, jakby moje ciało było lodem, który ją schwytał, ale
pozostały skrzydła, żeby szamocząc się, na próżno próbowała się uwolnić. Odczucie było
trochę nieprzyjemne dla żołądka, lub może w taki sposób to odbierałam. Ale szaleńcze ruchy
skrzydeł pozwoliły mi zorientować się, że Doyle był ponad nami i to, co potrzebowaliśmy, to
winda. Pulsowanie było trudniejsze do zinterpretowania, ale po szamoczących się skrzydłach
1
Ćma wstęgówka, łac. Catocala ilia, nazywa się po angielsku Belowed Underwing. Równocześnie
underwing
znaczy „wziąć pod skrzydła”. Ćmą z gatunku Belowed Underwing był Royal, występujący w 4 części Merry.
było łatwiej zorientować się. Marnowaliśmy czas. Gdybym była wewnątrz faerie, mogłabym
poruszyć strukturę rzeczywistości i znaleźć go szybciej, ale tutaj rzeczywistość była twardsza,
nawet dla mnie, z moją ludzką krwią płynącą w żyłach i kapiącą na podłogę za nami.
Winda zatrzymała się na piętrze, ktoś wcześniej nacisnął guzik, ale lekarze wydawali się
nie chcieć wchodzić razem z nami, chociaż nas nie widzieli. Sholto oczyścił nam drogę. Drzwi
zamknęły się i znów pojechaliśmy w górę.
Drzwi windy otworzyły się, ale kiedy Sholto próbował wysiąść, ćma szamotała się tak
szaleńczo, że to zabolało, jakby próbowała się uwolnić z mojego ciała. Pchnęłam go do tyłu
i poczekaliśmy, aż drzwi zamknęły się. Pochyliłam się ponad guzikami i nacisnęłam piętro, przy
którym skrzydła wydawały się najbardziej ekscytować.
Nigdy nie kierowałam się w ten sposób i będąc wewnątrz pomieszczenia z tak dużą
ilością metalu i technologii, myślałam, że ćma nie będzie mogła tutaj działać, ale to była część
mojego ciała, a to oznaczało, że wytworzone przez człowieka przedmioty nie osłabiały jej
magii. Musiałam zaufać całej magii, jaką władałam, że będzie tu działać i to działać dobrze.
Winda otworzyła się i ćma wyleciała do przodu. Szłam w kierunku, w którym chciała iść.
Gorączkowe szamotanie sprawiło, że zaczęłam biec. Byliśmy blisko. Wbiegaliśmy w pułapkę,
czy rany Doyle’a zabierały go ode mnie?
Sholto biegł obok mnie. Odezwał się, jakby słyszał moje myśli.
- Mogę ukryć nas przed innymi istotami faerie, o ile się z nimi nie zderzymy.
- Wiem tylko, że jest w niebezpieczeństwie, nie wiem, co to za niebezpieczeństwo –
powiedziałam.
– Nie mam broni – odrzekł.
- Nasza magia tutaj działa. A nie wszyscy tak mają.
- Ręka mocy, która zraniła Doyle’a i na mnie mocno zadziałała– powiedział.
Miał rację.
- Skrzaty zawsze były zdolne wykorzystywać magię otoczone ludźmi i maszynami. To
był jeden z powodów, dla którego Cair wykorzystała Babcię. Potrzebujesz śmiertelnej krwi, lub
krwi skrzata, żeby wykorzystywać tutaj magię.
Ból przyspieszył mnie. Poczułam, jakby ćma próbowała wyrwać się z mojej skóry. Tylko
ręka Sholto utrzymała mnie prosto. Wskazałam na drzwi po lewej.
- Tam.
Nie sprzeczał się ze mną, po prostu upewnił się, że ustoję, a potem sięgnął do klamki od
drzwi. Wykorzystywał osłonę, żeby nas ukryć, ale to było niemożliwe ukryć, że drzwi same się
otwierają. Musisz poczekać, aż inni otworzą coś dla ciebie, jeżeli chcesz pozostać w ukryciu, ale
teraz nie było na to czasu. Panika krzyczała w mojej głowie, ćma szarpała się gorączkowo
w moim ciele.
Lekarz, pielęgniarka i nieumundurowany policjant, który siedział w rogu, wszyscy
spojrzeli na otwierające się drzwi. Zaczęłam biec naprzód, ale Sholto cofnął mnie. Miał rację.
Jeżeli nadal chcieliśmy pozostać niewidziani, musieliśmy poruszać się powoli i pozwolić, żeby
drzwi zamknęły się za nami. Jeżeli przyciągniemy więcej uwagi do magicznie otwierających się
drzwi, ktoś może nas zobaczyć.
Ale wiele kosztowało mnie, żeby po prostu nie przebiec przez pokój do Doyle’a. Leżał
przerażająco nieruchomo na białych prześcieradłach. Wszędzie były rurki i monitory. W jego
ciało były powbijane igły, a taśmy przytrzymywały je na miejscu. Płyny biegły przez rurki do
jego ciała.
Byłam przygotowana na atak, zaklęcie, ale to musiałam przeoczyć. Doyle był
stworzeniem faerie. Nie miał w sobie śmiertelnej krwi. Ani krwi skrzata. Nie było w nim nic,
poza najbardziej nieokiełznaną magią, jaką faerie mogło zaproponować.
- Jego parametry życiowe spadają, doktorze – powiedziała pielęgniarka.
Doktor odwrócił się od zamkniętych teraz drzwi i spojrzał na kartę Doyle’a.
- Zaleczyliśmy oparzenia. Powinno mu się polepszać.
- Ale się nie polepsza.
- Sam to widzę – warknął na nią doktor.
Nieumundurowany policjant nadal patrzył na drzwi.
- Czy pan mówi, że ktoś używa magii, żeby zabić kapitana Doyle’a?
- Nie wiem – powiedział doktor. - A nie mówię tego często.
- Ja wiem – powiedziałam.
Wszyscy odwrócili się w kierunku mojego głosu, krzywiąc się, ale nadal nic nie widzieli.
Gdyby to moja osłona nas ukrywała, odezwanie powinno złamać zaklęcie na tyle, żeby nas
odsłonić, ale moc Sholto była czymś mocniejszym.
- Słyszał pan to, doktorze? – zapytała pielęgniarka.
- Nie jestem pewien.
- Ja słyszałem – odezwał się policjant.
- Mogę go ocalić – powiedziałam.
- Kto jest tutaj? – zapytał gliniarz wstając, jego ręka powędrowała do broni.
- Jestem Księżniczka Meredith NicEssus i przybyłam, żeby ocalić kapitana mojej straży.
- Pokaż się – powiedział gliniarz.
Sholto zrobił dwie rzeczy, cofnął swoje macki z powrotem, żeby wyglądały jak tatuaż
i opuścił osłonę. Dla ludzi w pokoju po prostu pojawiliśmy się.
Gliniarz zaczął unosić broń, ale powstrzymał się w pół ruchu. Zamrugał i potrząsnął
głową, jakby chciał oczyścić wzrok.
- Jacy piękni – powiedziała pielęgniarka, patrząc na nas z zachwytem na twarzy.
Doktor wyglądał na przestraszonego. Cofnął się dalej od nas, aż do łóżka stojącego za
nim. Trzymał kurczowo kartę Doyle’a, jakby to była tarcza.
Zaczęłam zastanawiać się, jak też wyglądamy dla nich, ukoronowani żyjącymi kwiatami,
pokryci magią Bogini, ale w końcu nie mogłam sobie tego wyobrazić. Nigdy nie będę zdolna
zobaczyć tego, co oni widzieli.
Ruszyliśmy w kierunku łóżka, ale policjant ocknął się na tyle, żeby próbować znów
wycelować w nas broń. Ale pistolet znów obniżył się ku podłodze.
- Nie mogę – powiedział stłumionym głosem.
- Wyciągnijcie z Doyle’a igły i rurki. Używacie na nim ludzkiej medycyny, a to go zabija –
powiedziałam.
- Dlaczego? – zdołał zapytać doktor.
- Jest stworzeniem faerie, nie ma w sobie śmiertelnej krwi, żeby pomogła mu, kiedy jest
otoczony tak wieloma nowoczesnymi cudami – dotknęłam ramienia Doyle’a, jego skóra była
zimna pod dotykiem. – Musimy się pospieszyć, doktorze. Zabrać go z tego sztucznego miejsca,
lub umrze – sięgnęłam do kroplówki w ramieniu Doyle’a. – Proszę mi pomóc.
Lekarz patrzył na mnie, jakby wyrosła mi druga głowa. Ale pielęgniarka ruszyła się, żeby
mi pomóc.
- Co mam zrobić? – zapytała.
- Odłącz go od tego wszystkiego. Musimy zabrać go z nami z powrotem do faerie.
- Nie mogę pozwolić wam zabrać rannego człowieka z mojego szpitala – odezwał się
doktor, jego głos odzyskał autorytet, jakby teraz, kiedy został postawiony przed konkretną
sytuacją, poczuł się lepiej. Chorzy ludzi nie są zabierani ze szpitala, taka jest zasada.
Spojrzałam na policjanta.
- Czy możesz pomóc pielęgniarce uwolnić kapitana Doyle’a od tych urządzeń?
Schował broń do kabury i podszedł do drugiej strony łóżka, żeby pomóc.
- Jesteś gliniarzem – powiedział lekarz. – Nie jesteś wykwalifikowany, żeby odłączać go
od czegokolwiek.
Gliniarz spojrzał na doktora.
- Sam pan powiedział, że mu się nie polepsza i nie wie pan dlaczego. Spójrz na nich
doktorze, cali aż ociekają magią. Jeżeli kapitan jest przyzwyczajony do takiego życia, to co robią
mu te wszystkie urządzenia?
- Są procedury, przez które trzeba przejść. Nie możecie po prostu tu wejść i zabrać
mojego pacjenta – spojrzał na nas.
- On jest kapitanem mojej straży, moim kochankiem i ojcem moich dzieci. Czy
naprawdę wierzy pan, że zrobiłabym cokolwiek, co naraziłoby go na niebezpieczeństwo?
Pielęgniarka i gliniarz ignorowali lekarza. Pielęgniarka kierowała gliniarzem i oboje
wyciągali wszystko, pozostawiając Doyle’a leżącego na łóżku, uwolnionego ze wszystkich
urządzeń.
Teraz mogliśmy dotknąć go, jakby magia wiedziała, że musi zbyć uwolniony od tego
wszystkiego, co go rani, zanim będziemy mogli go uzdrowić.
Dotknęłam jego ramion, a Sholto dotknął jego nóg. Jego ciało zareagowało, jakbyśmy
nim potrząsnęli, kręgosłup wygiął się, oczy otworzyły, a oddech wyszedł w sapnięciu.
Zareagował na ból w sekundę później, ale spojrzał na mnie. Zobaczył mnie.
- Moja Merry – wyszeptał i uśmiechnął się.
Uśmiechnęłam się do niego i poczułam łzy szczęścia.
- Tak – powiedziałam – Tak, jestem.
Jego oczy stały się rozkojarzone, potem zamrugały i zamknęły się. Lekarz sprawdził
puls, stojąc po swojej stronie łóżka. Bał się nas, ale nie na tyle, żeby nie wykonywać swojej
pracy. Przez to polubiłam go trochę bardziej.
- Jego puls jest mocniejszy – spojrzał na Sholto i mnie po drugiej stronie. – Co mu
zrobiliście?
- Podzieliliśmy się częścią magii faerie – powiedziałam.
- Czy to zadziała na ludzi? – zapytał.
Potrząsnęłam głową, korona róż i jemioły poruszyła się w moich włosach, jak jakieś
wężowe zwierzątko, które usadowiło się bardziej wygodnie.
- Wasza medycyna może pomóc ludziom z takimi samymi ranami.
- Czy pani korona właśnie się poruszyła? – zapytała pielęgniarka.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sylwina.xlx.pl