Merry Gentry 07 rozdział 10 11, ebooki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Rozdział 10
Skierowałam swoją lewą rękę w jego stronę i wezwałam krew. Pchnęłam moją moc
w ranę i rozerwałam ją szerzej. Onilwyn potknął się, ale nadal biegł zataczając się. Był prawie
przy mnie. Modliłam się do Bogini i Pana. Modliłam się o siłę. Siłę, żeby ocalić siebie i swoje
dzieci.
Onilwyn upadł na kolana na ciemnej, zimowej ziemi. Próbował wstać, ale jego zraniona
noga zawiodła go i skończył na czworakach, z krwią tryskającą na zamrożoną trawę. Biały
szron zniknął od ciepłego przypływu jego krwi.
Zaczął czołgać się w moją stronę, ciągnąc swoją zranioną nogę za sobą jak złamany
ogon. Trzymał w zaciśniętej pięści miecz, unosząc go nieco ponad ziemię, tak, żeby o nic nie
zahaczyć. Miał nieubłagany wyraz twarzy. Jego oczy wypełnione były jedynie pewnością
i nienawiścią.
Chciałam zapytać, co mu zrobiłam, że narosła w nim taka nienawiść, ale musiałam
skoncentrować się na wykrwawianiu go na śmierć, zanim zdoła przeszyć swoim mieczem mnie
i moje nienarodzone dzieci.
Już nie byłam przerażona. Wszystkie emocje we mnie skoncentrowały się w mojej lewej
ręce. Skoncentrowały się na jednej myśli: zabić. Mogłam udawać, że wszystko co chciałam, to
była jego krew, ale to nie wystarczało. Potrzebowałam śmierci. Potrzebowałam śmierci
Onilwyna.
Był na tyle blisko, że mogłam zobaczyć pot błyszczący na jego twarzy, nawet w świetle
księżyca. Trzymałam dłoń skierowaną w jego stronę.
- Umieraj! Umieraj dla mnie! – krzyknęłam.
Onilwyn uniósł się na kolanach, kołysząc się jak cienkie drzewo na porywistym wietrze,
ale zawisł ponad nieruchomym ciałem Mistrala. Uniósł również miecz.
Trzymałam swoją dłoń skierowaną w jego stronę, ale odczołgałam się do tyłu od
lśniącego metalu. Jego ręka opadła i miecz uderzył ziemię w miejscu, gdzie przed chwilą byłam.
Wydawał się nie zdawać sobie sprawy, że za pierwszym razem chybił. Cofnął miecz ze
złośliwością, jakby przeciął ciało.
Wstałam na nogi, nadal go wykrwawiając, nadal go zabijając.
Onilwyn skrzywił się, patrząc na ziemię, gdzie nic nie przeciął. Pochylił się nad ciałem
Mistrala, jedną ręką trzymając ramię drugiego mężczyzny. Druga rękę opierał na mieczu wbitym
w ziemię, jakby niemalże zapomniał, że tam była.
Zmarszczył brwi, jakby nie mógł się skupić.
- Cel powiedział, że jesteś słaba.
- Umieraj dla mnie, Onilwyn. Umieraj dla mnie i dotrzymaj swojej przysięgi.
Miecz wypadł z jego palców.
- Jeżeli możesz mnie wykrwawić, możesz mnie też ocalić.
- Zabiłbyś mnie i moje nienarodzone dzieci. Dlaczego miałabym cię ocalić?
- Z litości – powiedział, a jego oczy zaczynały nieznacznie patrzeć na bok od miejsca
gdzie stałam.
Poczułam zapach róż i z moich ust wyszły słowa, które nie były moimi słowami.
- Jestem ciemną boginią. Jestem niszczycielką świata. Jestem twarzą księżyca, kiedy całe
światło zniknęło. Mogłam przyjść do ciebie, Onilwynie, w postaci światła wiosny i życia, ale
wezwałeś do siebie zimę, a w śniegu nie ma litości. Jest tylko śmierć.
- Oczekujesz dziecka – powiedział i zaczął powoli osuwać się na zimną ziemię. – Jesteś
pełna życia.
Prawą ręką dotknęłam swojego brzucha, lewą nadal miałam skierowaną w niego.
- Bogini jest wszystkim przez cały czas. Nie ma życia bez śmierci, nie ma światła bez
ciemności, nie ma bólu bez nadziei. Jestem Boginią. Jestem stworzeniem i zniszczeniem. Jestem
poczęciem życia i krańcem świata. Zniszczyłbyś mnie, Panie Jesionu, ale nie możesz.
Wpatrywał się we mnie swoimi rozkojarzonymi oczami. Sięgnął w moją stronę, ale nie
magią, tylko
jakby próbował mnie dotknąć, lub próbował dotknąć czegokolwiek. Nie byłam
pewna, czy sięga po mnie, ale coś widział w tej chwili. Widział coś, a to sprawiło, że po to
sięgnął.
- Wybacz mi – wyszeptał.
- Jestem twarzą bogini, którą wezwałeś do istnienia tej nocy, Lordzie Jesionu. Czy to
wybaczenie widzisz na mojej twarzy?
- Nie – wyszeptał. Upadł na bok, aż jego policzek dotknął ziemi, a reszta jego ciała
upadła na ciało Mistrala. Zadrżał i wydał z siebie ostatni, długi wydech. Onilwyn, Pan
Jesionowego Zagajnika, umarł tak jak żył, otoczony przez wrogów.
Rozdział 11
Zobaczyłam przed sobą biały blask sfory, jak drugi księżyc na niebie, zanim usłyszałam
nadciągający wiatr. Ale nadal wpatrywałam się na leżącego lorda sidhe. Onilwyn wyglądał na
nieprzytomnego, może nie żył, ale nie byłam pewna. Wolałam nie obracać się, żeby nie dać mu
drugiej szansy na zabicie mnie.
Usłyszałam konie i inne istoty lądujące na zamarzniętej ziemi. Usłyszałam kroki i Sholto
znalazł się obok mnie. Stanął pomiędzy mną, a leżącymi postaciami. Miał w ręku włócznię
i kościany sztylet.
Oparłam się o jego plecy, czując jego siłę przez resztki koszulki. On, podobnie jak ja, nie
był ubrany odpowiednio na takie zimno. Magia może sprawić, że zapomnisz o rzeczach
praktycznych, aż opadnie i wtedy znów zdasz sobie sprawę, że jesteś śmiertelna. Och, zdaje się,
że to właśnie spotkało mnie. Większość z sidhe nie przeziębia się.
- Jesteś ranna? – zapytał.
- Nie, tylko zmarznięta.
Powiedzenie tego na głos wydawało się dać mi zgodę na drżenie. Przycisnęłam się
mocniej do jego ciepłych pleców i sięgnęłam, żeby objąć go w pasie. Zorientowałam się, że
przód jego ciała jest więcej niż tylko ciepły. Macki tuliły i pieściły moje ręce i ramiona. Dotykał
mnie, przytrzymywał, tak jakby robił to rękami, gdyby nie były zajęte przez broń. Ale Sholto
miał wystarczająco wiele
„rąk” żeby trzymać mnie i walczyć. Był czas, kiedy jego dodatki
niepokoiły mnie do tego stopnia, że nie byłam pewna, czy będę w stanie je znieść, ale to
nieistotne zaniepokojenie wydawało się mieć miejsce lata temu. Macki były ciepłe, jakby krew
krążyła tuż pod skórą. Sięgnęły dookoła jego ciała, żeby przytulić mnie bardziej, rozciągając się
tak, jak mogą tylko rzeczy bez kości. Dzisiejszej nocy to nie było niepokojące, to było ciepłe.
Yolland przesunął się obok nas z dworską finezją, w ręce trzymał obnażony żelazny
miecz. Nie mogłam zobaczyć, co zrobił.
- Zielonowłosy strażnik ma nikły puls – odezwał się.
- A co z Mistralem? – zapytał Sholto.
- Tak samo.
- Musimy zabrać Mistrala do uzdrowiciela – powiedziałam, nadal przytulona do ciepłych
pleców Sholto i otulona innymi częściami jego ciała.
- Co z Onilwynem? – zapytał Sholto. Byłam tak przyciśnięta do jego pleców, że czułam
te słowa wibrujące pod moim policzkiem.
Pomyślałam o wyrazie twarzy Onilwyna, nienawiści. Chciał mojej śmierci i oszczędzenie
mu życia nie zmieni tej determinacji w jego oczach. Widziałby to jako słabość.
- Musi umrzeć.
Poczułam, że Sholto wzdrygnął się. Nawet macki zareagowały jak ręce, tak jak czasem,
kiedy dłoń prawie wysuwa się z twojej ręki.
- Powinniśmy zapytać najpierw królowej, Meredith.
- Są uzdrowiciele pomiędzy sluaghami? – zapytałam.
- Tak – odpowiedział.
- Zabierz tam mnie i Mistrala. Muszę się ogrzać, a jemu musimy wyciągnąć zabójczy
metal z ciała.
- Pozwólcie zabrać się na Dwór Seelie – powiedział Yolland.
Zaśmiałam się, ale to nie był przyjemny dźwięk.
- Bez mocy dzikiej sfory wolałabym tam nie wchodzić.
- Więc na Dwór Unseelie – powiedział Sholto.
- Mężczyźni, których zabiliście, byli lordami na tych dworach, prawda?
- Tak – odrzekł.
- Więc nie jest tam bezpiecznie. Zabierz mnie do twojego królestwa, Sholto.
- Sidhe są bardziej krusi, niż sluaghowie. Nie jestem pewien, czy nasi uzdrowiciele
zdołają pomóc Panu Burz.
- Musimy wyciągnąć z niego metal i ogrzać, co dalej, zobaczymy. Ale czas nie jest jego
sprzymierzeńcem, ani naszym. Zabij Onilwyna. Kiedy przetrwamy tę noc, poprosimy
o audiencję u królowej.
- Nie możesz myśleć o zakończeniu życia jednego z sidhe – odezwał się Turloch.
– Moi wrogowie są liczni, a przyjaciół mam tylko kilku. Muszę dowieść tym pierwszym,
że wystąpienie przeciwko mnie oznacza śmierć, a tym drugim, że jestem wystarczająco silna,
żeby tutaj rządzić – potem uścisnęłam Sholto i powiedziałam prawdę. – Widziałam swoją
śmierć i śmierć moich nienarodzonych dzieci na twarzy Onilwyna. Jeżeli oszczędzę go, będzie
to widział jako słabość, nie miłosierdzie. Nie chcę mieć go za plecami z tą gorącą determinacją
w oczach. Jestem w ciąży z bliźniętami. Czy zaryzykujesz pierwsze dzieci, które mają przyjść na
świat w królewskiej rodzinie od moich narodzin z powodu wrażliwości?
- Tu nie chodzi o wrażliwość, moja pani – powiedział Turloch.
- Księżniczko – poprawił go Sholto. – Ona jest Księżniczką Meredith.
- Dobrze, Księżniczko Meredith, tu nie chodzi o wrażliwość, ale o myśl o utracie innego
lorda sidhe. Jest nas teraz niewielu, Księżniczko. Nawet ci spaczeni i Unseelie są cenni dla nas,
wielu z nich kiedyś chodziło po złotych korytarzach naszego dworu, zanim wypadli z łask.
- Jestem świadoma, że wielu naszych lordów i dam było kiedyś waszymi, Lordzie
Turloch. Ale to nie zmienia losu Onilwyna.
- Nie jesteś jeszcze moją królową i nie zrobię tego – odpowiedział.
Sholto zaczął mówić, ale ścisnęłam go lekko i zrozumiał aluzję. Pozwolił mi mówić.
- Mogłabym długo myśleć, Lordzie Turloch, ale faktem jest, że powaliłam lorda sidhe
tylko za pomocom rąk, bez broni.
- Czy to groźba? – zapytał.
- Prawda – odrzekłam i pozwoliłam mu zrozumieć to tak, jak chciał.
- Rób jak rozkazuje – odrzekł Sholto. – Jesteś nadal częścią sfory, a ja nadal jestem
łowczym.
- Tylko do świtu – odrzekł.
- My będziemy wolni o świcie, ale czy ty będziesz wolnym, czy też będziesz skazany na
wieczną jazdę ze sforą, to zobaczymy – powiedziałam.
- Co? – odrzekł.
- Ma rację – powiedział Lord Dacey – za to, że zaatakowaliśmy sforę, karą może być
dołączenie do niej na wieczność.
- Tylko łowczy może cię uwolnić – dodał Sholto - więc, gdybym był tobą, Turloch,
wolałbym udowodnić swoją solidarność – jego głos był zimny i bardzo pewny siebie. Tylko ja,
będąc wystarczająco blisko niego, czułam, jak szybko bije mu serce. Nie był pewien swoich
słów, czy też nie był pewien, co sidhe może zrobić? Czy też może zgadzał się z pozostałymi
mężczyznami, że Onilwyna powinno się oszczędzić? Perspektywa uwiezienia w sforze była
losem, który mógł sprawić, że będą z nami walczyć. Magia sfory zaczynała opadać, mogłam to
wyczuć. To nie świt ją złamał. Drugą walkę musieliśmy stoczyć na własną rękę.
Potrzebowaliśmy więcej sprzymierzeńców, ale tych, którzy zdecydowali się sami, a nie
przez przymus. Z Mistrala wyciekało życie. Wolałabym nie stracić go tylko dlatego, że
wahaliśmy się.
Zaczęłam odsuwać się od Sholto. Przez sekundę przyciągnął mnie bliżej, a potem
pozwolił mi odsunąć się od siebie. Macki niechętnie mnie puściły, jak palce przesuwające się
w dół ramienia.
Ziemia była zimniejsza, kiedy odeszłam od Sholto. Jego magia utrzymywała mnie
w cieple. Przeszłam przez zamarzniętą ziemię, a trzej lordowie sidhe patrzyli na mnie, jakbym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tematy
- Strona początkowa
- Mistrzowskie posunięcie dziadka do orzechów, Ebooki, autorzy, K, Kagan Janet, Mistrzowskie posunięcie dziadka do orzechów
- Meg Cabot - Chłopak z sąsiedztwa 1 - Chłopak z sąsiedztwa, Ebooki ;]]
- Mentalizm - fragment, == Darmowe ebooki ==, Darmowe fragmenty
- Meg Cabot - Porzuceni 01 - Porzuceni, Ebooki ;]]
- Mitologia celtycka, KSIĄŻKI-ebooki, HISTORIA, MITOLOGIE cz.1
- Midnight Breed 06 - Ashes of Midnight, Ebooki
- Misja, Ebooki, autorzy, K, Karlik Leszek, Misja
- Meg Cabot - Dziewczyna Ameryki 02 - Pierwszy krok (by MaxFILM), ★ e-booki, ★★ Młodzieżowe ebooki (MaxFILM 2015)
- Micha Pasterski - Efektywna nauka. Wykorzystaj możliwości swojego umysłu do szybkiej i efektywnej nauki, eBooki
- McNaught Judith - Szepty w świetle księżyca(1), ebooki, McNaught Judih
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- rafalstec.xlx.pl