Mika Waltari - Obcy przyszedl na farme, Ebooki (książki)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Mika Waltari
OBCY
PRZYSZEDŁ NA FARM
Ę
ń
BARBARA IWICKA
WYDAWNICTWO POZNA SKIE
●
POZNA
Ń●
1972
Przetłumaczyła z fi skiego
Ń
1
bcy przyszedł na farmę wiosennego dnia o zmierzchu.
Miał za sobą długi szmat przebytej drogi, gdy wreszcie
skręcił w wiodącą od wsi boczną drogę polną. Ciepło po-
godnego, wiosennego dnia roztopiło zmarzniętą ziemię; pod
wieczór lekki przymrozek ściął błoto i pod stopami zaczął
znowu chrzęścić cienki lód pokrywający kałuże i wypełnio-
ne wodą koleiny. Droga wiodła na przemian wzdłuż zielo-
nych świerków lub skał oświetlonych blaskiem zachodzą-
cego słońca.
Mężczyzna przeszedł na drugi brzeg wąskiej rzeczki
przez uginający się ze starości mostek. Rzeka wiła się po-
łyskując zielonkawą powierzchnią lodu. Po obydwu jej brze-
gach, od wschodu do zachodu ciągnęły się rozległe pola, po-
dzielone płotami z kolczastego drutu na regularne parcele.
Brunatne zagony tylko gdzieniegdzie pokryte były topnieją-
cymi płatami śniegu. W lesie leżało go jeszcze dużo, jedynie
na polanach szarzała ziemia, a mizerne krzewy wychylały
się już ku słońcu. Zachodzące promienie rzucały ostatnie
blaski w okna chat wsi, którą mężczyzna pozostawił za so-
bą. W ich świetle lśniły wznoszące się wysoko na dachach
niektórych domostw radiowe anteny.
Droga pięła się stromo. Była wyboista, pełna kałuż i głę-
bokich kolein. Gdzieniegdzie złociły się na niej kopczyki
jasnego piasku, odcinające się wesoło od ciemnej ziemi
2
O
pól i szarej jeszcze zieleni lasu. Piasek zwieziono tu zimą
w czasie ślizgawicy. Nie było go wiele. Mężczyzna naliczył
dziesięć kopczyków. W pewnym miejscu piasek zrzucono
niedbale do przydrożnego rowu, jakby na złość lub przez
nieuwagę. Pierwsze wody roztopów zmyły go prawie zu-
pełnie.
Po długim marszu był bardzo zmęczony. Znużenie opa-
nowało nie tylko jego mięśnie, ale i umysł, myśli toczyły
się wolniej — jak u człowieka, który świadomy swej siły,
tym głębiej odczuwa wyczerpanie.
Naprzeciw wysokiej ściany skał, na stromym pagórku
wznoszącego się opodal rzeki pola, w zapadającym zmierz-
chu szarzał budynek stodoły. Droga, nie osłonięta w tym
miejscu skałami ani lasem, była pusta i jasno oświetlona
zachodzącą zorzą. Mężczyzna stanął, jakby wahał się przez
chwilę. Przebiegło go drżenie. Oglądnął się raz jeszcze za
siebie, spojrzał na leżące przed nim obejście i ruszył wprost
ku wyłaniającemu się z mroku domostwu.
Każdy następny krok oddalał go od pozostałej w dole
wsi. Widać było jeszcze wyraźnie zabudowania i nawet okna
chat, lecz stawały się one coraz mniejsze. Coraz węższa też
wydawała się połyskliwa wstęga rzeki, wijąca się wśród roz-
ległych pól pod rozległym niebem. Kiedy się patrzyło stąd
— niebo było wielkie, większe niż tam na dole. Przed oczy-
ma przybysza roztoczył się nowy widok. Pomiędzy lasem
a skałami znajdowało się niewielkie jezioro, którego popę-
kany lód zalany był już gdzieniegdzie mieniącą się w świe-
tle nieba wodą. Do samych brzegów jeziora schodziły zago-
ny pól przeciętych kawałkiem lasu. Wrzynał się on wąskim
klinem między jezioro a wzniesienie, na którym stał dom
i zabudowania gospodarskie.
Mężczyzna ogarnął to wszystko jednym spojrzeniem.
Idąc dalej patrzył już tylko na dom. Był bardzo stary. Dawno
malowane, niegdyś ciemnoczerwone ściany straciły swą ży-
wą barwę. Szare ramy okien ginęły zupełnie w zapadającym
zmroku. Wąska smuga dymu szła wprost z komina ku pogo-
dnemu niebu. Mężczyzna zauważył płot, oborę podmurowaną
3
czerwoną cegłą, drewutnię i stojącą nad brzegiem strumie-
nia, wpadającego do jeziora, poczerniałą od dymu saunę.
Patrzył ciągle na dom, w którym jedno okno rozbłysło właś-
nie jasnym światłem. W tym samym momencie ostatnie pro-
mienie słońca zniknęły za lasem, niebo pociemniało, mrok
stał się granatowy. Mężczyzna szedł wzdłuż przecinających
pole słupów telegraficznych. Znalazł się wreszcie w jasnej
smudze padającego z okna światła, rzucając na nią cień
przez chwilę. Zauważono go w izbie. Wówczas mężczyzna
poczuł, że już w przeszłości przeżył coś podobnego, że już
kiedyś, w obcym sobie otoczeniu, wszedł wieczorem w taką
właśnie zimną smugę światła.
W tym momencie ogarnęło go ogromne zmęczenie. No-
gi zmieniły się w dwie kłody. Walizka uwierała na plecach.
Wszystko stało się obojętne. On sam, obcy dom przed nim,
sylwetka człowieka w zimnym świetle okna, wszystko,
wszystko. Była tylko przemożna chęć snu i znużenie takie
jak przez wiele wieczorów do tej pory. Wszystko co było
w jego życiu przed tym zmęczeniem, zostało oddzielone
granicą nie do przebycia. Oto przyczyna, dla której przy-
był w te obce strony, do tego obcego domu. Oto przyczyna,
dla której żadna jego myśl nie chciała wracać do tego, co
było. Tak było dobrze.
Przybył więc do celu. Przez otwarte wrota wszedł na
podwórko, potem po schodkach do przedsionka domu. Pod-
łoga zaskrzypiała pod stopami. Zastukał do dużych, cięż-
kich drzwi i otworzywszy je stanął na progu izby, tuż obok
pobielonego kuchennego pieca.
— Dobry wieczór — powiedział cichym, niskim głosem,
jakby bojąc się zakłócić spokój. Powolnym ruchem zdjął
z głowy kapelusz i otarł spocone czoło. Wisząca na suficie
nie osłonięta żarówka raziła przywykłe już do mroku oczy.
W izbie były trzy osoby. Przy długim stole, podparłszy
głowę rękami, siedział w sile wieku mężczyzna i czytał.
Spojrzał na przybysza, ale zaraz wrócił wzrokiem do leżą-
cej przed nim gazety. Na nie nakrytym obrusem stole widać
4
było ślady spożywanego niedawno posiłku. Stała waza,
koszyk z pokrojonym w duże kromki chlebem, trzy puste
talerze.
Na ławie, przy oknie wychodzącym na południową stro-
nę, siedział stary człowiek i naprawiał sieci.
Twarz jego była chuda i pomarszczona. Przerwał pracę
i wyblakłymi oczyma patrzył bez ciekawości i jakby ze zdzi-
wieniem. Nie odpowiedział na powitanie. Milczał.
Trzecią osobą w izbie była kobieta; stała pomiędzy pie-
cem a dużym cebrem z wodą. Miała na sobie kretonową
spódnicę i poplamiony fartuch. Rękawy bluzki, zawinięte
po łokcie, odsłaniały jej silne, białe ręce. Przybysz patrzył
na te ręce. Dłonie o długich, wąskich palcach miały piękny
kształt, chociaż były zgrubiałe i zaczerwienione od ciężkiej
pracy. Spojrzał na twarz kobiety. Włosy zaczesane gładko
od czoła odsłaniały całą twarz, która w ostrym świetle lampy
wydawała się bezlitośnie naga. Była surowa, zamknięta.
Zimne, niebieskie oczy patrzyły na przybysza bez najmniej-
szego zdziwienia. Stojący w drzwiach mężczyzna czuł, że
spojrzeniem tym kobieta bada go uważnie. Oczy te zdawały
się znać go, zanim powiedział cokolwiek. W zmęczonej je-
go głowie powstała myśl, że jest to istota wyjątkowa. Zbyt
twarda, aby być kobietą.
Wreszcie skinęła mu lekko głową i powiedziała: — Dob-
ry wieczór.
Przybysz zdjął powoli walizkę z pleców i położywszy ją
sobie wraz z kapeluszem u nóg, usiadł na brzegu stojącej
przy piecu ławki, na której zazwyczaj siadają dzieci lub że-
bracy. Nie odzywał się ani słowem. Taki zwyczaj panował
w tych stronach. Tylko ludzie nieopanowani i niesforne
dzieci natychmiast rozpoczynają rozmowy. Nowo przybyły
pojął to i zastosował się do tego zwyczaju. Podobał mu się
on. Zresztą nie śpieszył się do rozpoczęcia rozmowy.
Stary mężczyzna przy oknie powrócił do naprawiania
trzymanych na kolanach sieci. Kobieta podeszła do stołu,
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tematy
- Strona początkowa
- Meyer Stephenie Zmierzch, Książki, Meyer Stephenie
- Mead Richelle - Melancholia sukuba 06 - Odkrycie sukuba, Książki PDF, Richelle Mead
- Meyer Stephenie - Intruz (The Host), Książki, Stephenie Meyer
- Medical Radiology-Diagnostic Imaging.Emergency Radiology of the Abdomen-Imaging Features and Differential Diagnosis for a Timely Management Approach, medyczne- książki w j ang
- Mead Richelle - Melancholia sukuba 01 - Melancholia sukuba, Książki
- Mercedes Lackey & Andre Norton - Zguba elfów, książki, Norton Andre
- Meier Susan - Długie pożegnanie 01 - Długie pożegnanie, Książki, Świeżutkie
- Miłkowski Marcin, Książki, Miłkowski Marcin, Poczobut Robert - Czym jest i jak istnieje umysł
- Medal List, Książki chemia, fizyka, matematyka, Chemia, Chemia
- McNaught Judith - Whitney , ebook 2015
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- kosz-tkkf.pev.pl