Minkowski Aleksander - Kosmiczny sekret Lutego, ===NOWE EBOOKI===
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Minkowski Aleksander
Kosmiczny sekret Lutego
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Leżę na tapczanie i patrzę w okno. Z liści klonu skapują na trawę krople słońca. Wiaterek
porusza listowiem: raz jest zielone, raz srebrne. Od ściany dobiega przytłumiona melodia
skrzypiec, to Kama, jutro jest popis w szkole muzycznej. Wytrzymać nie można z tym graniem —
już trzeci dzień od świtu do wieczora. Mam ochotę wyrżnąć pięścią w ścianę, ryknąć jak obrażony
tygrys. Lubię muzykę, ale nie taką — pili—pili—piiiii... aż w uszach świszczę — i nie w takiej
dawce. Wyciągam rękę do półki, na której stoi radio, i przekręcam włącznik. Jazz. Nastawiam na
pełny regulator. Ciekawe, czy Kama potrafi grać w takim duecie. Nasze radio ma potężny głośnik,
aż szyby dźwięczą. Czekam parę chwil i podchodzę do ściany, przykładam do niej ucho: cisza.
Samemu mi uszy puchną od tego jazzu. A jeśli Kamie brakuje paru godzin ćwiczeń, żeby zająć
pierwsze miejsce na popisie? Ostatecznie... Zamierzam właśnie wyciszyć radio, gdy drzwi
otwierają się i wchodzi Kama. Zapewne pukała, ale nie usłyszałem.
— Wiesz co, Luty? Jesteś świnia.
Siadam na tapczanie i uśmiecham się ironicznie. Oczy Kamy są ciemne od gniewu. W prawej
ręce trzyma smyczek, jakby mnie zamierzała obić.
— Dzień dobry — mówię. — Kiedy się wchodzi do cudzego mieszkania, trzeba powiedzieć
dzień dobry.
— Świnia jesteś — powtarza Kama. — Zawsze wiedziałam, że jesteś złośliwy, ale nie
myślałam, że aż tak bardzo.
Wyciągam się na tapczanie, zakładam ramiona pod głowę. Udaję, że z zapartym tchem słucham
jazzu. Kątem oka obserwuję Kamę, która stoi w progu, niezdecydowana, nerwowo potrząsając
smyczkiem.
— Zgasisz radio?
— Nie mogę — odpowiadam. — Zepsuł się wyłącznik. Będzie tak grać, aż się lampy przepalą.
— Jesteś obrzydliwy — mówi Kama głosem pełnym płaczu. — Wstrętny karzeł. Nienawidzę
cię, słyszysz?
Ani drgnę na tapczanie. Patrzę w okno, za którym słońce buszuje wśród liści klonu. Tuż nad
uchem solista wydmuchuje z saksofonu przenikliwie ostre dźwięki, mam ochotę zatkać uszy
palcami, ale nie robię tego ze względu na Kamę. Udaję, że jestem zasłuchany.
— Nikt cię nie cierpi, nawet twoi kumple! Boją się ciebie! A ja się nie boję, słyszysz? Mówię
ci, jesteś świnia! Świniaaa!
Macham ręką, żeby mi nie przeszkadzała słuchać. Jakbym się opędzał przed natrętnym
komarem. Parę chwil pokój wypełnia jedynie jazz. Odeszła? Leciutko odwracam głowę, zerkam w
stronę drzwi. Stoi. W prawej ręce trzyma smyczek, a lewą zasłania twarz.
— Luty, zlituj się... Jutro mam popis... Muszę ćwiczyć, zrozumże, Luty, muszę przecież...
Niby mówi cicho, ale jej głos dociera do mnie przez jazgot muzyki. Biorę z talerzyka herbatnik,
odgryzam kęs, przeżuwam wolniutko. Potem ściszam radio, ale tylko trochę.
— Więc powiadasz, że nawet kumple mnie nie cierpią? Interesujące. A od kogo się o tym
dowiedziałaś, ruda królewno?
Właściwie Kama nie jest ruda, ma włosy miedziane, ciemnomie—dziane, przycięte krótko,
prawie na chłopaka; bardzo ładne włosy. W ogóle jest ładna, chyba najładniejsza na całej naszej
ulicy. Tak mi się przynajmniej wydaje. Ale i nadęta, ważna, ani przystąp: dwa razy mi odmówiła,
gdy jej proponowałem pójście wspólne do kina. To było pół roku temu.
— No więc? Kto ci o tym powiedział?
— Nikt. Proszę cię, Luty, zgaś to radio.
— A co dostanę?
— Co chcesz?
— Chcę wiedzieć, dlaczego mnie się boją. Przecież jestem karzeł, no nie? Kto by się bał karła?
Patrzę na Kamę z dobrotliwym, pogodnym uśmieszkiem. Dojadam herbatnik i sięgam po
następny. Wygląda, że przepadam za herbatnikami.
— Przepraszam cię, Luty. Byłam wściekła. Nie wychodzi mi zakończenie sonaty, mogę się
spalić na popisie. Zostało bardzo niewiele czasu.
— Dobra — mówię. — Zgaszę radio. Ale powiedz, dlaczego mnie nie cierpią.
— Sam wiesz.
— A ty? Też mnie nie cierpisz?
Kama odwraca głowę i patrzy w okno. Ma profil jak marmurowa Greczynka, którą widziałem
w muzeum: cienki i bardzo delikatny, obrysowany słonecznym światłem. Ręka ze smyczkiem
porusza się leciusieńko, jakby płynęła po strunach.
— Pozwolisz mi ćwiczyć?
— Dobra. — Wyłączam radio. — Idź, graj sobie. Ten jazz już mi się znudził. A na popisie i tak
będziesz ostatnia.
Kama zamiera w progu z uniesionym smyczkiem. Potem odwraca się gwałtownie i wybiega.
Zrywam się z tapczanu, podchodzę do okna, zawracam, wyciągam spod szafy hantle i zaczynam je
podnosić: pięć... dwanaście... trzydzieści cztery... sześćdziesiąt dziewięć, siedemdziesiąt.
Wystarczy. Oddycham głęboko, czuję w ramionach przyjemny ćmiący ból. Wczoraj podniosłem
hantle sześćdziesiąt osiem razy, a dziś pełne siedemdziesiąt. Pod koniec wakacji muszę dojść do
stu. Dojdę. Postanowiłem. Od ściany znowu dolatuje żałosne zawodzenie skrzypiec, urywające się
na wysokiej nucie. Nie chciałbym, żeby Kama wypadła najlepiej na popisie. To znaczy chciałbym i
równocześnie bym nie chciał. Ma wystarczająco przewrócone w głowie. Kolumb powiedział jej
„cześć”, nawet nie mrugnęła powieką, ledwo go powstrzymałem, bo chciał ją oblać z pistoletu
wodnego, a miała na sobie nową, bardzo piękną jedwabną sukienkę. „Podlizujesz się?” „Zamknij
twarz — powiedziałem — jak ci każę, wylejesz na nią cały kubeł, a jak nie, to siedź cicho, bo
wiesz”. Munio, żeby podkreślić wagę moich słów, trącił Kolumba kolanem w siedzenie.
Nie mogę dłużej słuchać tych skrzypiec. Idę na strych. Właściwie nie mam dziś na to wielkiej
ochoty, ale od paru już dni do Niego nie zaglądałem. Przekręcam klucz w ciężkiej kłódce, zdejmuję
skobel, drzwi otwierają się z przeciągłym skrzypieniem. Ciemność. Zamykam za sobą drzwi,
zasuwam od wewnątrz rygiel i po omacku lawiruję między skrzyniami, pagórami rupieci,
zakurzonymi barykadami starych, nikomu niepotrzebnych mebli.. Znam tę drogę na pamięć, nie
potrzebuję światła. Wyciągniętym ramieniem wymacuję dyktę, odpycham ją na bok i przeciskam
się do małej, niskiej komórki. Zasłaniam dyktą wejście. Zapalam karbidówkę: komórkę rozjaśnia
białe, dość mocne światło.
Na kalekim stole, którego jedną nogę zastępuje piramida cegieł, stoi On. Jest przykryty
brezentową płachtą. Ostrożnie zdejmuję brezent i w migotliwym blasku objawia się nieforemna
maszyneria złożona z pęków kabli, tarcz zegarowych, radiowych lamp, zębatek i dźwigni. Na
ścianie rozpięty jest arkusz pergaminu z zawiłym rysunkiem technicznym. Rysunek wygląda z
daleka jak bardzo gęsta siatka.
Wyjmuję z szuflady narzędzia i zabieram się do roboty. Ściśle według instrukcji Sinobrodego.
Od paru tygodni Sinobrody pozwala mi wykonywać pewne prace samodzielne i później sprawdza
tylko, czy się. nie pomyliłem.
Munio czeka na mnie przed domem. Jest długi jak żuraw i wszystko mą za krótkie: spodnie,
bluzę, koszulę. Siedzi na ławce pod klonem i kawałkiem szklanego papieru czyści ostrze
scyzoryka. Na mój widok zrywa się, chowa scyzoryk do kieszeni.
— Cześć, Luty. Oni znów tam byli. Co robimy?
Oni, to znaczy Korsykańczycy. Już po raz trzeci w tym miesiącu. Korsyka leży na
południowym krańcu miasta — szpalery willowe w gęstej, jak gdyby tropikalnej zieleni. W willach
mieszkają zamożni rzemieślnicy, właściciele dużych warsztatów, sklepów z konfekcją,
przedsiębiorstw handlowych. Kilku dyrektorów i kilka rodzin 0 starych arystokratycznych
nazwiskach. Paru lekarzy, paru adwokatów: przy furtkach złocą się polerowane tabliczki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tematy
- Strona początkowa
- Mistrzowskie posunięcie dziadka do orzechów, Ebooki, autorzy, K, Kagan Janet, Mistrzowskie posunięcie dziadka do orzechów
- Meg Cabot - Chłopak z sąsiedztwa 1 - Chłopak z sąsiedztwa, Ebooki ;]]
- Mentalizm - fragment, == Darmowe ebooki ==, Darmowe fragmenty
- Meg Cabot - Porzuceni 01 - Porzuceni, Ebooki ;]]
- Mitologia celtycka, KSIĄŻKI-ebooki, HISTORIA, MITOLOGIE cz.1
- Midnight Breed 06 - Ashes of Midnight, Ebooki
- Misja, Ebooki, autorzy, K, Karlik Leszek, Misja
- Meg Cabot - Dziewczyna Ameryki 02 - Pierwszy krok (by MaxFILM), ★ e-booki, ★★ Młodzieżowe ebooki (MaxFILM 2015)
- Micha Pasterski - Efektywna nauka. Wykorzystaj możliwości swojego umysłu do szybkiej i efektywnej nauki, eBooki
- McNaught Judith - Szepty w świetle księżyca(1), ebooki, McNaught Judih
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- kosz-tkkf.pev.pl