McDonald L.J. - Zdruzgotany Sylf, eBooki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
L.J. McDonald
Zdruzgotany Sylf
Tłumaczyła Rissaya
Beta: Averil
www.chomikuj.pl/Rissaya
Porwana przez handlarzy niewolników, Lizzie Petrule została zaciągnięta
w łańcuchach przez Wielkie Morze do skorumpowanego cesarstwa Meridal. Poniżej
pływającej cytadeli i oceanu złotych piasków, leży miejsce przyjemności dla gladiatorów
i więźniów, gdzie dziewczęta zmuszane są do zaspokajania ich cielesnych pragnień.
Mimo nikłych szans przeciwko nieograniczonej magii, trzej mężczyźni przyrzekli
uwolnić Lizzie: Justin, konkurent do jej ręki, Leon, jej ojciec i Ril, zmiennokształtny, ale
znużony walką bitewnik. Razem, ta niedobrana grupa może ocalić dziewczynę, ale tylko
wykorzystując słowo, które musi pozostać niewypowiedziane, tylko z wrogiem, który jest
przyjacielem, i tylko ze zdradą, która w sercu jawi się jako akt miłości.
Prolog
Mężczyzna znany z okrucieństwa i przemocy, Cherod Mash, przybył do Doliny
Sylfów rozglądając się za czymś do picia, bójką i zabawą, bez znaczenia w jakiej
kolejności. Przede wszystkim, przybył jednak jako jeden z poganiaczy z karawaną
handlową, jako jeden z chętnych, by wypróbować nowe królestwo.
O tym miejscu mówiono, że jest pełne bogactw, kamieni szlachetnych i metali
z serca ziemi wydobywanych przez sylfy. Ale żaden sylf nie zmieni tych rzeczy w coś
użytecznego. Do tego potrzebni byli rzemieślnicy i Cherod doprowadził tu wozy
wyładowane dywanami i użytkowymi przedmiotami z południowego królestwa Yed.
Słyszał, że klejnoty są wysokiej jakości, więc kiedy zakończą handel i wozy będą jechać
dalej przez góry do Para Dubh, zobaczą, może kupią niektóre cenniejsze rzeczy,
przejeżdżając koło morza od Meridal, zabiorą do domu i sprzedadzą z ogromnym
zyskiem.
Nie, żeby te sprawy obchodziły Cheroda. Zostawiał myślenie o tym swoim
pracodawcom i skupił się na prowadzeniu swojego wołu, a przynajmniej aż dojadą do
miasta, gdzie było piwo do wypicia, bójka do rozpoczęcia i kobieta do łóżka. Nigdy
wcześniej nie był w Dolinie Sylfów, ale słyszał, że jej mieszkańcy sypiali z sylfami, co dla
niego nie miało sensu. To cholerne istoty przez większość czasu nawet nie były całkiem
materialne.
Konwój przybył do Doliny późnym popołudniem, woły ryczały, mężczyźni
przekrzykiwali trzeszczące wozy. Poganiając swoje własne zwierzęta, Cherod prowadził
je przez ulice w stronę miejsca wskazanego przez szefa, ogromnego budynku na końcu
ulicy, górującego ponad wszystkim innym. Budynek nie wyglądał jednak jak jakikolwiek
magazyn, jaki Cherod widział wcześniej. Był zrobiony z solidnych kawałków kamienia,
przez które biegły żyłki metalu, jak jakiś rodzaj choroby.
Budynki, które mijali, były również zupełnie wyjątkowe. Cherod widział sklepy,
gdzie ściany były przeźroczyste, lub gdzie dachy sięgały do nieba na tuzin lub więcej
pięter. Drogi były zrobione z gładkiego kamienia, chodniki podwyższone, a każdy
budynek miał schody prowadzące pod ziemię. To było dziwne widzieć ludzi
wchodzÄ…cych na nie i wychodzÄ…cych. Co za ludzie mieszkajÄ… pod ziemiÄ…, albo
w budynkach, które wyglądają, jakby byle wiatr mógł je zniszczyć? Wszystkie te budynki
wyglądały na kruche. Całe to miejsce mogło spaść na ciebie! Lepszy był przyzwoity dom
zrobiony z drewna i kamienia, z prawdziwym dachem, krytym strzechÄ….
Chociaż, pomyślał, to miejsce może nie być takie złe. Patrzył na trzy kobiety
przechodzące przez ulicę. Przeszły szybko koło jego wozu, kiedy droga była wolna.
Śmiały się z czegoś, ich twarze jaśniały uśmiechami. Jedna z nich nosiła spodnie jak
mężczyzna i Cherod z podziwem spojrzał na miejsce, gdzie nogi łączą się z ciałem.
Musiały być dziwkami, skoro ubierały się w ten sposób.
Ziemny sylf przeszedł obok, wyglądając jak mała, błotnista dziewczynka. Cherod
spojrzał szybko, ale znów zwrócił oczy na kobiety. Zagwizdał na nie. Obejrzały się, ale
nadal szły chichocząc. Uśmiechnął się. To będzie dobra noc.
Z przodu wozy przetoczyły się przez szerokie wejście do magazynu. Stojący
w drzwiach gruby mężczyzna ze spoconą twarzą gestem wskazał im, by wjechali do
środka, krzycząc, żeby skręcali na prawo, bo inaczej nie będzie miejsca na wozy.
Cherod skręcił za pozostałymi i nadal myśląc o tych kobietach, prawie wjechał
w mur. Gruby przewodnik zapiszczał i Cherod zaklął, po czym szarpnął mocno lejce,
żeby skierować swoje woły na bok. Zaczęły ryczeć w proteście i skręcać, koła wozu
skrobały o mur, ale zmieściły się. Przez to wszystko Cherod zapomniał o kobietach, szef
wkurzy się na niego, jeżeli zadrapie chociaż farbę na tych cholernych kołach.
Tuż wewnątrz magazynu stał ciemnowłosy mężczyzna ze skrzyżowanymi
ramionami i obserwował. Był ubrany w niebieskie spodnie i długi niebieski płaszcz ze
złotymi obramowaniami. Pierwszą myślą Cheroda było, że to lord, ale szef powiedział
im, że w tym miejscu nie ma lordów. Drugim skojarzeniem było, że ten mężczyzna miał
coś wspólnego z prawem.
Kiedy wóz go minął, odziany na niebiesko mężczyzna spojrzał w górę, ale nic nie
powiedział. Cherod patrzył do przodu. Spędził zbyt wiele nocy w areszcie i szef
uprzedził go, że jeżeli zdarzy się to jeszcze raz, zostanie zwolniony. Cherod przejechał
wozem na tył magazynu, tam gdzie zatrzymał się pierwszy wóz. Z drugiej strony
pojawiły się następne drzwi, jedne z tych, przez które wyjeżdżało się rozładowanym już
wozem. Cały sufit był zrobiony ze szkła, wpuszczając więcej światła słonecznego niż
było trzeba. Było to przyjemne pomieszczenie, chociaż denerwujące. Zazwyczaj musiał
rozładować swój wóz na zewnątrz, bez znaczenia czy wiał wiatr, czy padał deszcz.
Co było nawet milsze, to powietrzne sylfy zaczęły rozładunek. Cherod nie mógł
ich zobaczyć, ale dywany i inne dobra wylatywały z wozów i znikały pomiędzy
ogromnym półkami, kiedy szef Cheroda wydzierał się na magazyniera o to, co tu było
i w jakim stanie.
Przeciągając się, Cherod zszedł i przeszedł do następnego wozu. Powożący nim
Frem obserwował sylfy z otwartymi ustami. Cherod uśmiechnął się.
- Nieźle, co?
- Aha – zgodził się Frem, z nadal z otwartymi ustami. – Chciałbym, żeby tak było
wszędzie. Cholera, to miejsce jest inne.
- Taaa. Nie mogę się doczekać żeby zobaczyć, jakie są kobiety.
- Obawiam się, że wiem o tym – przyznał Frem.
Rozładowanie wszystkiego zajęło tylko dziesięć minut, co według Cheroda było
rekordem. Mimo to było już za późno, żeby wyjechać przed rankiem. Skoro szef był
zbyt skąpy, żeby płacić za pokoje, uważał, że jego ludzie równie dobrze mogą spać pod
swoimi wozami, oznaczało to, że mają wieczór dla siebie. Musieli się po prostu upewnić,
że wrócą, zanim konwój wyjedzie.
Zapłacono im też od ostatniego postoju. Cherod miał monety w kieszeni
i ogromną ochotę napić się.
- Chcesz iść poszukać karczmy? – zapytał Frema. Zawsze było dobrze mieć przy
sobie kumpla, który przynajmniej w teorii, powinien być chętny postawić kilka kolejek.
Frem potrząsnął głową.
- Przykro mi, zamierzam wziąć kąpiel i przespać się.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sylwina.xlx.pl