Merry Gentry 07 roz 12-13, ebooki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozdział 12
Spodziewałam się, że z nocnymi myśliwcami przybędzie jeden ze sluaghów, ale to był
człowiek. Wyglądał na człowieka, chociaż na plecach miał wielki garb. Był przystojny,
z krótkimi brązowymi włosami i uśmiechniętą twarzą. Miał ze sobą czarną torbę lekarską.
Spojrzałam na Sholto.
- Jest człowiekiem, ale żyje z nami od wielu lat.
Ludzie mogą przybyć do faerie i nie starzeć się, ale jeżeli kiedykolwiek opuszczą naszą
krainę, wszystkie lata, które minęły, powrócą do
nich w jednej chwili. Kiedyś, jeżeli zostałeś
w faerie na jakąkolwiek ilość czasu, nie mogłeś nigdy powrócić, nie byłbyś zwykłym
człowiekiem.
- Był lekarzem zanim do nas przybył, ale kształcił się przez długi czas będąc w faerie.
Uzdrowi twojego Pana Burz, jeżeli tylko ktokolwiek jest w stanie to zrobić.
Zorientowałam się, że cały czas dotykam przez ubranie ciała Mistrala. Przesunęłam się,
więc mogłam widzieć jego twarz, a to co widziałam, nie było pocieszające. Jego skóra,
normalnie lśniąca bielą, była prawie tak szara, jak jego włosy. Niektórzy sidhe, włączając mnie,
mogą zmienić magią osobistą kolor swojej skóry, ale ten ziemisty szary nie powstał w taki
sposób.
Czy Bogini rozproszyła mnie magią, żeby pozbawić mnie jednego z moich królów? Na
pewno nie.
- Królu Sholto, Księżniczko Meredith – odezwał się uzdrowiciel - jestem zaszczycony
służąc wam.
To było tylko konwencjonalne pozdrowienie. Jego brązowe oczy patrzyły bardziej na
pacjenta niż na nas. Podobało mi się to. Wyczuł puls Mistrala jedną wypielęgnowaną ręką.
Przystojna twarz lekarza była bardzo poważna, a oczy wydawały się odległe, jakby był w coś
wsłuchany.
Dotknął częściowo uzdrowionych ran.
- Mój królu, jakaś magia uzdrowiła jego rany, ale jest nadal bardzo chory. Co zadało te
rany?
- Strzały z grotami z hartowanej stali – odpowiedział Sholto.
Uzdrowiciel zacisnął wargi, a jego ręce szybko przebiegły przez Mistrala.
- Znajdźmy jakiś pokój, gdzie będę mógł odpowiednio się nim zająć.
- Zabierzmy go do mojej komnaty – powiedział Sholto.
Uzdrowiciel przez chwilę wyglądał na zaskoczonego.
- Jak mój król sobie życzy – powiedział po prostu. Zaczął iść z stronę tunelu, z którego
przybył.
- Meredith, podążaj za lekarzem – odezwał się Sholto.
Zaczęłam się kłócić, ponieważ chciałam widzieć Mistrala, ale coś na twarzy Sholto
sprawiło, że po prostu skinęłam głową. Podążyłam za doktorem, spoglądając jedynie za siebie,
żeby widzieć Sholto idącego za nami z Mistralem w ramionach.
Sholto miał rację. Nie było gwarancji, że nie mam wrogów tutaj, pomiędzy sluaghami.
Myśleliśmy, że byłam tu bezpieczna, ale ludzie z tego kopca faerie również próbowali mnie
zabić. Tyle, że z zupełnie innych powodów. Wiedźmy, nocne wiedźmy, które kiedyś były
osobistą strażą Sholto próbowały zabić mnie z zazdrości. Były kimś więcej niż strażniczkami,
podobnie jak moja własna straż. Wiedźmy uważały, że Sholto zapomni o nich teraz, kiedy po
raz pierwszy skosztował ciała sidhe. Ale wiedźmy, które chciały mojej śmierci, same już nie
żyły. Dwie z nich zabiłam w samoobronie. Jedna zginęła z ręki Sholto, żeby zapewnić mi
bezpieczeństwo. Nadal na tym dworze byli tacy, którzy obawiali się, że to, że będę z ich królem,
może zmienić ich na zawsze i zabrać to, co czyni z nich sluaghów. Obawiali się tego, że moja
magia zmieni ich w bladą wersję Seelie. Był to ten sam strach, jaki moja ciotka Andais, Królowa
Powietrza i Ciemności, czuła na swoim własnym dworze.
Szłam więc za doktorem, z Sholto idącym za mną. Mimo, że martwiliśmy się o życie
Mistrala, to nadal zaprzątała nas troska o moje bezpieczeństwo. Czy zawsze tak będzie? Czy ani
w krainie faerie, ani poza nią, nie będzie dla mnie bezpiecznego miejsca?
Modliłam się do Bogini o bezpieczeństwo, o przewodnictwo i o Mistrala. Doszedł mnie
delikatny zapach róż. Potem podążył za nim zapach ziół. Tymianek, mięta i bazylia, jakbyśmy
szli po rozrzuconych ziołach, ale spojrzenie w dół upewniło mnie, że podłoga była goła.
W rzeczywistości, była to jaskinia jak w większości dworów, nagie kamienie, które wyglądały
bardziej na wygładzone przez wodę, niż ociosane ręcznie.
- Czuję zapach ziół i róż – odezwał się Sholto za mną.
- Tak jak i ja – odrzekłam.
Korytarz rozszerzył się, przed podwójnymi drzwiami stały dwie postacie w pelerynach.
Przez chwilę myślałam, że to nocne wiedźmy, które kiedyś były jego strażą, ale gdy potem
obróciły się i spojrzały na nas, zobaczyłam, że postacie w pelerynach były męskie. Były
niemalże tak wysokie, jak sam Sholto, blade i muskularne, ale w ich twarzach była jakaś
gładkość, usta były pozbawione warg, owalne, szpary oczu miały w sobie ciemność jaskini.
- Moi kuzynowie – powiedział Sholto. – Chattan i Iomhair.
Ostatnim razem, kiedy widziałam jego straż, byli to jego dwaj wujkowie, ale obaj zginęli
broniąc go. Zastanawiałam się, czy tych dwóch było synami utraconych wujków, ale nie
pytałam. Nie było dobrze przypominać, że ktoś (to znaczy ja) był na miejscu, kiedy zginęli ich
ojcowie. Ludzie maję tendencję do obwiniania cię, jeżeli jesteś zawsze obok ludzi, którzy giną.
Ta śmierć nie była z mojej winy, ale skoro nie można winić swojego kuzyna i króla, nie
chciałam skierować ich zarzutów na zły cel.
Pozdrowiłam ich więc, a oni odpowiedzieli bardzo formalnie.
- Księżniczko Meredith, zaszczycasz nasz kopiec swoją obecnością – to było bardzo
uprzejmie jak na sluaghów.
Automatycznie odpowiedziałam formalnym tonem. Lata spędzone na dworze sprawiły,
że robiłam to odruchowo.
- To ja jestem uhonorowana przebywaniem pomiędzy sluaghami, będącymi silną, lewą
ręką Dworu Unseelie.
Wymienili spojrzenia, kiedy weszliśmy przez drzwi. Jeden z nich, a wyglądali tak
podobnie, że nie wiedziałam który, odezwał się.
- Minęło sporo czasu, od kiedy ktoś z królewskiej rodziny Unseelie nazwał tak sluaghów.
Sholto położył Mistrala na wielkim łóżku w odległej części komnaty. Odwróciłam się,
żeby odpowiedzieć strażnikom.
- Minęło dużo czasu, od kiedy sluaghowie spełniają swój obowiązek względem Dworu
Unseelie. Przybyłam tutaj szukając schronienia i bezpieczeństwa pomiędzy sluaghami, nie
pomiędzy Unseelie, czy Seelie. Przybyłam z nienarodzonym dzieckiem waszego króla w moim
ciele i szukam bezpieczeństwa pomiędzy jego ludźmi.
- Więc te plotki są prawdą? Nosisz dziecko Sholto?
- Tak – odrzekłam.
- Zostaw ich, Chattan – powiedział drugi strażnik, Iomhair. – Muszą zająć się rannym.
Chattan ukłonił się i zamknął drzwi, ale kiedy to robił, patrzył na mnie, jakby to było
bardzo ważne. Stałam tak i odwzajemniałam jego spojrzenie, ponieważ była w nim waga. Były
chwile, kiedy czułam nie tylko magię, ale również przeznaczenie krążące dookoła mnie.
Wiedziałam, że Chattan był ważny, tak samo, jak ta krótka rozmowa, którą właśnie odbyliśmy.
Mogłam to poczuć, aż do chwili, kiedy drzwi zamknęły się i poczułam, że jestem wolna, żeby
podejść do łóżka, do Mistrala.
Sholto i lekarz obdzierali z niego ostatnie części ubrania. Pamiętałam go jako tak
mocnego, tak pełnego życia. Leżał na łóżku nieruchomy, jak martwy. Jego pierś uniosła się
i opadała, ale jego oddech był płytki. Jego skóra nadal miała niezdrowy, szary odcień. Bez
ubrania mogliśmy zobaczyć, jak wiele ran szpeciło jego ciało. Naliczyłam siedem osobnych ran,
zanim Sholto podszedł do mnie. Chwycił mnie za ramię i odwrócił od łóżka.
- Wyglądasz na bladą, Moja Księżniczko. Usiądź.
Potrząsnęłam głową.
- To Mistral jest ranny.
Sholto wziął obie moje ręce w swoje i spojrzał mi w twarz. Wydawał się wpatrywać we
mnie. Jedną ręką dotknął mojego czoła.
- JesteÅ› zimna.
- Byłam na zewnątrz na zimowych chłodzie, Sholto – Próbowała spojrzeć za niego, na
łóżko.
- Meredith, jeżeli mam wybrać pomiędzy tym, żeby uzdrowiciel zbadał ciebie i dzieci,
które nosisz, lub ocalił Mistrala, to wybiorę ciebie i dzieci. Więc usiądź i udowodnij mi, że nie
jesteś w szoku. Jazda z dziką sforą nie jest częstym zajęciem dla kobiet, a nigdy nie słyszałem
o ciężarnej kobiecie, lub bogini, która by z nią jechała.
Słyszałam jego słowa, ale wszystko, o czym mogłam myśleć, to to, że być może Mistral
umiera.
Ścisnął mocno moją rękę. Ból był na tyle duży, że skrzywiłam się i próbowałam
wyciągnąć dłoń.
- Ranisz mnie – powiedziałam.
- Mógłbym potrząsnąć tobą, ale nie wiem, jak to wpłynęłoby na dzieci, Meredith.
Potrzebuję, żebyś zatroszczyła się o siebie, żebyśmy my mogli zatroszczyć się o Mistrala.
Rozumiesz to?
Puścił moją dłoń i delikatnie poprowadził mnie za łokieć do krzesła, które musiało tam
stać cały czas. Wydawało się, że do tej pory nie widziałam pokoju, jakby jedyne co mogłam
widzieć to Mistral, Sholto i uzdrowiciel. Czy byłam w szoku? Czy z powrotem wpadłam
w szok, kiedy ustąpiła magia? Czy po prostu teraz dotarły do mnie wszystkie zdarzenia
wieczoru?
Krzesło, na którym usadził mnie Sholto, było ogromne. Pod rękami miałam
wyrzeźbione w drewnie podpórki, gładkie od pieszczących je od wielu lat dłoni. Poduszki pode
mną były miękkie, a tył krzesła obity był jedwabiem, ciemnopurpurowym jak winogrona, czy
w
ciemnym kolorze wina. Rozejrzałam się dookoła po pokoju i zauważyłam, że większość
pokoju była w odcieniach purpury i burgunda. Wydaje mi się, że spodziewałam się czarnego
i szarego, podobnie jak w pokoju Królowej. Sholto spędzał wiele czasu na Dworze Unseelie,
starając się do niego dopasować, a arystokraci Unseelie nosili głównie czerń, więc myślałam, że
tak urządzi swój dom, ale teraz byłam tutaj i nic nie było takie, jak sobie wyobrażałam.
Pomiędzy burgundem i purpurą były elementy czerwone i lawendowe, złote i żółte tu
i tam, wplecione pomiędzy ciemniejsze kolory. Moje mieszkanie w Los Angeles było
w większości w kolorze burgundowym i różowym. Aż do tej chwili nie przyszło mi do głowy,
że ten, kogo poślubię, dekorowałby ze mną nasz dom. Byłam w ciąży z ich dziećmi, a nawet nie
znałam ich ulubionych kolorów, poza Galenem. Od kiedy byłam mała, wiedziałam, że Galen
lubi zielony. Ale pozostali moi mężczyźni, nawet Doyle i mój utracony Mróz, nie mieli czasu
powiedzieć mi o małych rzeczach jakie lubią, lub jakich nie lubią. Kolory, poduszki, dywaniki
czy nagie drewno, co woleliby? Nie miałam pojęcia. Od tak dawna spieszyliśmy od jednej
sytuacji kryzysowej do drugiej, albo
działaliśmy, żeby dopełnić nasze przeznaczenie, że nie było
czasu, by martwić się o typowe sprawy, o których rozmawiają pary.
Spędziłam wczesną część swojego życia z moim ojcem pomiędzy ludźmi, Amerykanami,
więc wiedziałam jak to być parą, ale miałam te same problemy, co wszyscy członkowie rodzin
królewskich. Próbowaliśmy być zwyczajni, ale w końcu to nie było tak naprawdę możliwe.
Moglibyśmy wtedy zniszczyć to, czym byliśmy.
Sholto pojawił się przede mną z kubkiem w ręce. Unosiła się nad nim para, pachniało
ciężko, ciepło i słodko. Mogłam rozpoznać niektóre z przypraw, ale nie wszystkie.
- Grzane wino, ale nie mogę wypić, skoro jestem w ciąży.
Od łóżka odezwał się uzdrowiciel.
- Widziałaś, kiedy służący przyniósł wino?
Zamrugałam patrząc na niego ponad ramieniem Sholto.
- Nie – odrzekłam.
- Potrzebujesz czegoś, co ci pomoże, Księżniczko Meredith. Wierzę, że znów wpadniesz
w szok, a jak wiele szoków możesz mieć w jedną noc, skoro jesteś w ciąży z bliźniętami? To
ciężkie dla ciała i mimo faktu, że pochodzisz od bóstw płodności, co może ci pomóc, jesteś po
części człowiekiem, a po części skrzatem. Żadne z nich nie jest wolne od powikłań.
- Co ty wiesz o skrzatach? – Zapytałam, a Sholto owinął moje ręce dookoła kubka.
Potrzebowałam obu rąk, żeby utrzymać gładkie drewno.
- Henry zajmował się wieloma pomniejszymi istotami magicznymi, od kiedy jest z nami
– powiedział Sholto. – Jednym z powodów, dla których przybył na nasz dwór, jest jego
zaciekawienie naszymi wieloma postaciami. Uważał, że więcej się tutaj nauczy.
- Więc pomagałeś przy narodzinach skrzatów? – zapytałam.
Sholto ręką skierował kubek w stronę moich ust. Moje dłonie pozostały owinięte
dookoła kubka, ale nie pomogłam mu. Czułam się dziwnie pasywnie, jakby nic nie miało
znaczenia. Mieli rację. Potrzebowałam czegoś.
- Pomagałem – powiedział lekarz - i przyrzekam ci, Księżniczko, że jeden kubek
grzanego wina nie skrzywdzi ciebie i twoich dzieci. Pomoże ci myśleć jasno i ustrzeże cię przed
tymi okropnymi rzeczami, jakie widziałaś dzisiejszej nocy – brzmiał bardzo miło, a jego
brązowe oczy były pełne uczciwości.
- Jesteś czarownikiem – powiedziałam.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sylwina.xlx.pl