Metcalfe Josie-Zimowa opowiesc MD258, Ebooki, zachomikowane

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Josie Metcalfe
Zimowa opowieść
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Udało się - szepnęła.
Laurel wciąż była wolna. Prowadziła ze wzrokiem
utkwionym we wstecznym lusterku, drżąc ze strachu na widok
każdego dużego czarnego auta.
Miała jeden cel: znaleźć się jak najdalej od swoich
prześladowców, dlatego nieprzerwanie jechała aż do zmroku.
Wreszcie zatrzymała się na chwilę, by skorzystać z toalety.
Mimo zapadających ciemności i fatalnej pogody - o takich
warunkach marzy każdy uciekinier - na parkingu przy stacji
benzynowej ukryła samochód pomiędzy ogromnymi
ciężarówkami.
Po ponad roku poszukiwań wreszcie trafiła na właściwy
trop. Żeby się o tym ostatecznie upewnić, wystarczy dotrzeć
do Edenthwaite.
- Niedługo się przekonam.
Z powodu deszczu ledwie dostrzegała szosę, która na
dodatek stawała się coraz bardziej kręta. Podróż byłaby o
wiele łatwiejsza i krótsza, gdyby wiodła autostradą, lecz z
uwagi na pościg było to zbyt niebezpieczne, dlatego Laurel
wybierała lokalne drogi. Dotarła już tak blisko szpitala, w
którym pracowała Lauren, i nie mogła ryzykować. Gdyby nie
zrealizowała celu swej podróży, oznaczałoby to, że wszystko,
co wycierpiała w dzieciństwie, na nic się nie zdało, zwłaszcza
teraz, gdy wiedziała już, dlaczego ojciec...
- Nie! On nie jest moim ojcem - wycedziła gniewnie,
przywołując z pamięci wyrządzone jej krzywdy, nie tylko te,
których doznała jako mała dziewczynka.
Przez wszystkie te lata obsesyjnie zastanawiała się,
dlaczego wciąż ją krytykował i poniżał, natomiast nigdy nie
usłyszała od niego dobrego słowa. Zmarnowane lata starań o
sprostanie niemożliwym do spełnienia wymaganiom. Do tego
nieustające poczucie winy...
Nawet teraz, w rok po dokonaniu sensacyjnego odkrycia,
nie mogła jeszcze uwierzyć w ciąg prostych zdarzeń, które
spowodowały, że oszustwo wyszło na jaw.
Ten list wpadł jej w ręce przez czysty przypadek. Laurel
nie miała wątpliwości, że ojciec zniszczyłby go, gdyby
przeczytał go pierwszy. Nigdy nie dowiedziałaby się, że
została adoptowana oraz że poza nią jest jeszcze...
- Psiakrew! - krzyknęła, gdy tuż przed nią wyrosła
ciężarówka.
Gdy wcisnęła hamulec, omal nie wpadła w poślizg.
Nawierzchnia była mokra, szczęśliwie temperatura nie spadła
jeszcze poniżej zera i woda nie zamarzła. Gdyby tak się stało,
nie zdołałaby opanować samochodu.
Zerknęła na zegarek i odetchnęła z ulgą. O ile nie pomyliła
się w obliczeniach, od Edenthwaite dzieli ją zaledwie dziesięć
kilometrów. Ostrożnie przyspieszyła. Opony na szczęście
trzymały się drogi. Miała nadzieję, że zdąży przed ślizgawicą.
Po dwóch kilometrach zza zakrętu wyłonił się ciemny
samochód. Pędził wprost na nią z ogromną jak na te warunki
szybkością. Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Laurel
szarpnęła za kierownicę, odbiła się od kamiennego murku, w
mgnieniu oka zarejestrowała przerażoną twarz tamtego
kierowcy i ciemnoszarą barwę lakieru jego auta - i została
skosem uderzona w przód maski. Sprawca wypadku odjechał,
a jej samochód zaczął wirować, wreszcie przebił się przez
murek i przekoziołkował na leżącą poniżej łąkę.
- Och, Boże, Boże - szeptała Laurel, gdy wszystko
znieruchomiało.
Wisiała na pasach, bowiem auto spoczywało na boku i w
każdej chwili mogło przetoczyć się na dach. Z wysiłkiem
sięgnęła do kierownicy, przyciągnęła się do deski rozdzielczej
i wyłączyła silnik, mając nadzieję, że w ten sposób nie
dopuści do pożaru. Kompletnie nie wiedziała, jak oswobodzić
się z pasów, by nie runąć w dół. Po chwili uświadomiła sobie,
że ryzyko spłonięcia żywcem nadal jednak istnieje. A przecież
nie była sama i gra szła nie tylko o jej życie...
Wokół panowały ciemności i Laurel zaczęła się
zastanawiać, czy dobrze zrobiła, wyłączając silnik, a więc tym
samym i światła. W tych warunkach nikt przejeżdżający szosą
nie zauważy przewróconego samochodu, bowiem droga
biegnie wyżej.
Obróciła głowę, by rozejrzeć się po okolicy, i auto
niebezpiecznie zadrżało, jakby za chwilę miało runąć. Laurel
zamarła. A jeśli utkwiła nad jakimś urwiskiem?
Wiedziała, w jaki sposób lodowiec ukształtował okolice
Edenthwaite. Było tu mnóstwo dolin o płaskim dnie i
stromych zboczach. Przed wyjazdem przestudiowała mapę,
wytyczając najkrótszą drogę na północ. Kręta szosa najpierw
wspinała się serpentyną, a potem gwałtownie opadała do dna
doliny.
W zależności od tego, w którym miejscu doszło do
wypadku, samochód mógł utkwić albo w jakimś załomie
urwiska, albo w pobliżu bezpiecznego dna doliny. Nieco
przeniknąwszy wzrokiem ciemność, Laurel uznała, że chodzi
o tę drugą możliwość, nie mogła jednak wykluczyć
groźniejszego wariantu.
Musi jednak zaryzykować. Nie ma wyjścia. Noc spędzona
w takim zimnie grozi nawet śmiercią, a ratunek mogła znaleźć
tylko na szosie. Być może ktoś ją dostrzeże i zatrzyma się?
- Wiszę tu jak bombka na choince - mruknęła do siebie i
zachichotała. - Mam tak czekać do Bożego Narodzenia?
Wyciągnęła rękę, by odpiąć pas. Wżynał się mocno w
ciało, ale co tam! Na pewno ma siniaki, lecz uniknęła
skręcenia karku.
- A co z tobą? - zapytała, dotykając wolną dłonią brzucha.
- Pewnie się cieszysz z tych amortyzujących płynów.
Jakby w odpowiedzi, dziecko delikatnie wierzgnęło nóżką.
Laurel uśmiechnęła się, gładząc palcami miejsce, w którym to
poczuła.
- No już dobrze, zaraz nas stąd wydobędę, chociaż pewnie
nie sprawia ci to różnicy. Zresztą sama nie wiem. Ostatnio
wywijałeś takie koziołki, że wiszenie głową w dół nie jest dla
ciebie żadnym wydarzeniem.
Nie zdołała odpiąć pasa. Przekręciła się nieco, by pomóc
sobie drugą ręką, lecz samochód znów drgnął i nieco zmienił
kąt nachylenia.
Laurel zamarła. Przez kilka niekończących się sekund
wstrzymywała oddech. Wciągnęła powietrze dopiero wtedy,
gdy wszystko się uspokoiło.
Usłyszała za to dziwny dźwięk, jakiś szelest, a może
tykanie? Nie taki, jaki wydaje stygnący silnik, i nie tak
miarowy jak zegarek. Nieregularny i znacznie cichszy. Chyba
dochodził z zewnątrz.
Po chwili odgadła.
Zaczął padać śnieg. Dopiero teraz dostrzegła, że szyby
pokrywa warstewka jasnego puchu.
- Nie rób mi tego! - jęknęła, nie wiadomo, do Boga czy do
sil natury.
I tak trudna już sytuacja staje się teraz wręcz dramatyczna.
Laurel podsumowała fakty. Po pierwsze robi się coraz
zimniej, a włączenie ogrzewania grozi pożarem. Po drugie
sypie coraz gęstszy śnieg, który nie tylko pokrywa auto, ale
zasypuje również ślady na drodze, więc nikomu nie wpadnie
do głowy, żeby tu kogoś szukać.
Znów usłyszała jakiś dźwięk.
- Samochód! - krzyknęła i błyskawicznie podciągnęła się
do przodu, żeby dosięgnąć klaksonu.
Już miała zatrąbić, gdy nagle powstrzymała się. Ciemna
sylwetka auta przeraziła ją... i w ten sposób okazja przepadła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sylwina.xlx.pl