Miłość pułkownika - Andrew Sylvia(1), Ebooki, Ebooki - Romanse

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sylvia Andrew
Miłość pułkownika
Tłumaczył
Wojciech Usakiewicz
PROLOG
Bruksela, 15 czerwca 1815 roku
Pułkownik John Ancroft spoglądał z galerii, jak jego dwaj
najlepsi oficerowie mieszają się z gośćmi wypełniającymi sa­
lę balową księżnej Richmond. Nie zazdrościł im. Wieczór był
duszny, a tłok na sali nieznośny. Z zadowoleniem przekonał
się, że Adam Całthorpe rozmawia z hrabiną Karnską i robi
wszystko, aby uspokoić ją w kwestii pogłosek krążących na
temat postępów francuskich wojsk. Ivo Trenchard naturalnie
rozpoczął zaloty do najpiękniejszej kobiety na balu. Tom
Payne wirował z jakąś nieszczęśnicą, wykazując przy tym
więcej energii niż umiejętności. Pułkownik skinął głową. Sy­
tuacja była normalna, to znaczy na tyle normalna, na ile było
to możliwe w nadzwyczajnej sytuacji. Wycofał się więc do
niewielkiego pokoju i zaczął przeglądać leżące tam papiery.
Same meldunki i w dodatku ani jednego pocieszającego.
Gdzie, u diabła, podział się Bonaparte? Według niektórych
zwiadowców znajdował się przy samej granicy, w odległości
zaledwie kilku kilometrów, ale wszystkie wiadomości były
mgliste, mało wiarygodne. Pewne było tylko to, że dwaj naj­
więksi wodzowie Europy, Wellington i Napoleon Bonaparte,
mieli wkrótce stanąć do bitwy. Może już nazajutrz? Nawet
teraz, gdy śmietanka towarzyska Europy tańczyła i śmiała się
w pokojach księżnej Richmond, Wellington zamknął się
w bibliotece księcia Richmond z dowódcami, generałami
i starszymi oficerami sztabowymi, by nakreślić plany batalii.
Po zakończeniu narady to właśnie do niego, pułkownika An-
crofta, należało dopilnowanie, by Calthorpe, Trenchard i inni
jego ludzie doręczyli rozkazy wymarszu pułkom stacjonują­
cym pod Brukselą. Na razie jednak nie miał nic do roboty,
pozostawało mu więc siedzieć jak na szpilkach w ciasnym
pokoiku i słuchać muzyki sączącej się z sali balowej.
Pułkownik był bardzo zdyscyplinowanym człowiekiem.
Rzadko pozwalał sobie na roztrząsanie przeszłości łub roz­
myślania o przyszłości. Przeszłość była za bolesna, a przy­
szłość zbyt niepewna. Ale tego wieczoru nie powstrzymywał
swobodnego biegu myśli. Jeśli on, John Ancroft, przeżyje
nadchodzącą bitwę, to co potem zrobi ze swoim życiem?
Gdzie się podzieje? Nie widział dla siebie innego miejsca niż
Londyn. W Yorkshire domu już nie miał. Wiedział, że bramy
zamku Marrick są dla niego zamknięte, dopóki żyje wuj.
Zmarszczył czoło. Marrick... Od dawna unikał nawet my­
ślenia o tym miejscu. Celowo wyrzucił z głowy radosne
wspomnienia z dzieciństwa, obrazy zabawy z Philipem, kon­
nych przejażdżek i siłowania się. Był wtedy jak drugi syn
wuja, niewiele mniej kochany i doceniany niż Philip. Jego
rodzice umarli bardzo wcześnie, jedno kilka miesięcy po dru­
gim, więc wychowywano go w Marrick. W miarę dorastania
naturalnie zaczęli z Philipem rywalizować. Dwaj kochliwi
młodzi ludzie, spragnieni dowiedzenia swojej męskości, nie
mogli nie wejść sobie czasem w drogę. Ale dopiero Gabriella
Ainderby poważnie ich poróżniła. Od tamtej pory John za­
pomniał, czym jest miłość. Minęło czternaście lat, ale oży­
wianie wspomnień wciąż sprawiało mu ból.
To nie miało sensu! Nagle wstał i wrócił na galerię, by
spojrzeć na bawiącą się ciżbę. Postanowił skupić myśli na
ludziach, którzy byli tu obecni. Trencharda nie mógł w tej
chwili wypatrzyć, prawdopodobnie wyszedł do ogrodu z ma­
dame de Menkelen. Nie, urocza Isabel de Menkelen była na
parkiecie, tańczyła z kim innym. Widocznie Ivo nieco stracił
ze swojej władzy nad kobietami... Calthorpe rozmawiał
z Tomem Payne'em. Porządny chłopak był z tego poruczni­
ka Payne'a, chociaż dość krnąbrny. Mógłby zostać dobrym
żołnierzem, gdyby trochę nauczył się dyscypliny.
- Pułkowniku Ancroft!
Odwrócił się. Jeden z adiutantów księcia stał za nim
w pozie pełnej szacunku.
- Jego książęca mość czeka na pana pułkownika w bib­
liotece.
A więc rozkazy zostały wydane, przyszło do czynów. Naj­
wyższy czas. Pułkownik zszedł za młodym człowiekiem na
dół i znikł w bibliotece.
W wielkiej bitwie pod Waterloo pułkownik Ancroft wal­
czył dzielnie i nieustępliwie. Dwukrotnie został ranny, lecz
mimo to pozostał wśród swoich ludzi. W końcu półprzytom­
nego od upływu krwi po niebezpiecznym cięciu w udo znie­
siono go z pola walki. Miał więcej szczęścia niż Tom Payne
i tysiące innych. Należał do tych, którzy przeżyli, ale minęły
dwa lata, zanim lekarze uznali go wreszcie za zdrowego. Na
początku 1818 roku pułkownik Ancroft mieszkał, tak jak so­
bie zaplanował, w Londynie.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Londyn, maj 1818
Pułkownik Ancroft stał przy oknie swojego domu na Mount
Street i obserwował, co dzieje się na dworze. Dwóch ulicznych
sprzedawców prowadziło ożywioną dyskusję. Przez kilka minut
pułkownik czekał, by zobaczyć, czy dojdzie do bójki, ale
w końcu oponenci doszli do porozumienia i rozeszli się polu­
bownie. Westchnął, odwrócił się i potoczył wzrokiem dookoła.
Czym się teraz zająć? Policzyć paski na tapecie? Zaczął nerwo­
wo spacerować po pokoju, wreszcie przystanął przy biurku. Po
chwili namysłu wykonał gest zniecierpliwienia, usiadł, nalał so­
bie kieliszek wina i wziął do ręki pióro. Postanowił nadrobić
zaległości w korespondencji.
Gdy do pokoju wszedł jego osobisty służący, pułkownik
był już pochłonięty pracą. Podniósł głowę znad kartki i ode­
zwał się poirytowany:
- Co tak nade mną stoisz, Betts? Powiedz, o co chodzi.
- Przyszedł pan Fennybright, panie pułkowniku.
Pułkownik bez słowa wstał i wyprostował się. Zaczerpnął
tchu i dopiero wtedy odpowiedział:
- Wobec tego lepiej go tu przyprowadź. - Gdy Betts od­
wrócił się do drzwi, pułkownik dodał: -I dolej wina. Karafka
jest prawie pusta.
Wkrótce Betts wrócił ze starszawym dżentelmenem, któ­
rego strój i maniery zdradzały prawnika. Zmarszczki nada-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sylwina.xlx.pl