Minkowski Aleksander - Niezwykle lato Izydora i spółki, ===NOWE EBOOKI===
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Aleksander Minkowski
Niezwykłe lato Izydora i spółki
ROZDZIAŁ PIERWSZY
W którym Izydor i Spółka przestaję się nudzić. Starcie z bandą Klipsa. Niezwykły dziadek
Teofil i jego przygoda w płonącym samolocie.
Pomidor okazał się zdrajcą. Prezentował się elegancko - duży, okrągły, twardy, czerwony jak
policzki Izydora. Izydor podrzucił go w górę, złapał i dopiero wtedy ugryzł. Strumień soku z
pestkami strzelił mu prosto w oczy. Pomidor zamienił się w przekłuty balonik, a Izydor zawirował,
zatrząsł głową, rozpaczliwie zamrugał powiekami. Najpierw ogarnęła go ciemność, potem, w miarę
mrugania i potrząsań, zobaczył różowe niebo, purpurową trawę i amarantowe liście klonu. Usłyszał
także śmiech. Śmiech? To nie był śmiech, to było rechotanie, piekielny chichot, ryk wodospadu.
Spółka kucał trzymając się za brzuch. Od tego chichotu aż dostał czkawki. Łzy ciekły mu po
policzkach, spływały na brodę - takie dziwne, bladoczerwone łzy. - Co ci tak wesoło? - zapytał
przez zęby Izydor, nie przestając kręcić głową i przecierać oczu.
- Bo... bo... - wykrztusił Spółka - yee... yee.! - atakowała go czkawka. - Tańczysz jak pajac na
sznurku! Razdwa, razdwa!
- Tylko nie pajac - warknął Izydor, odlepiając z prawej powieki warstewkę pomidorowych
pestek. - I uważaj, żebym ja ciebie nie pociągnął za sznurek. A za ten pomidor jeszcze się
policzymy!
- Dla... yee... yee... czego? - wydukał wśród czkawki Spółka. - Co chcesz... yee... ode mnie?
- Dałeś mi fałszywy pomidor - Izydor wycierał lepką maź z lewej powieki. - Specjalnie.
- Czy ja jestem rentgen? - zapytał Spółka, uspokoiwszy się trochę, lecz wciąż jeszcze z
policzkami mokrymi od łez. - Pomidor był zwyczajny. Pomidorowy. Skąd mogłem wiedzieć, co
jest w środku?
- Już ty wiedziałeś - powiedział z przekonaniem Izydor. - Znam twoje dowcipy. Skwitujemy
się, spokojna głowa.
- Przysięgam, że nie wiedziałem! - Spółka uderzył pięścią w chudą pierś. - Mój pomidor
wyglądał tak samo, jak twój.
- To dlaczego sobie wziąłeś tamten, a mnie zostawiłeś ten? - zapytał Izydor z chytrym
uśmieszkiem.
- Właśnie dlatego, że nie wiedziałem - odparł Spółka.
- Więc gdybyś wiedział, sobie wziąłbyś ten, a mnie dałbyś tamten?
Spółka zamyślił się. Hm... Co by zrobił, gdyby wiedział? Izydor wyglądał bardzo zabawnie,
kiedy tak pląsał z zaklejonymi oczami. Prawdziwy cyrk!
- Chyba nie - powiedział Spółka, - Zaliczyłbym pomidor do rozgrywki i byłoby trzy do trzech.
- Jest trzy do trzech - rzucił Izydor mocno akcentując. - Za jaszczurkę - pomidor. Kwita. Teraz
moja kolej.
- Ja przecież nie wiedziałem - zaprotestował niepewnie Spółka. - To był przypadek.
- Ale ubaw ze mnie miałeś - powiedział twardo Izydor. - Jesteśmy kwita.
Bo wczoraj ubawił się Izydor: podrzucił Spółce do kieszeni jaszczurkę i skręcał się ze śmiechu
gdy ten sięgnął po scyzoryk. Spółka nagle pobladł, zesztywniał i szepnął, nie wyjmując ręki z
kieszeni: „Scyzoryk się rusza!... O rany... rusza się,.. Aaaa!...” I zaczął w pośpiechu ściągać
spodnie, aby pozbyć się zaczarowanego scyzoryka wraz z kieszenią, w której buszował.
- Niech będzie - bez entuzjazmu zgodził się Spółka. - A może już dosyć tej zabawy w kawały?
- Mieliśmy grać do dziesięciu - powiedział Izydor. - Mężczyźni się nie łamią. Spodziewaj się
jutro pięknego numeru.
Po plecach Spółki przebiegł zimny dreszczyk. Izydorowi nie zbywało na piekielnych
pomysłach.
Przed jaszczurką była kąpiel w Żabim Stawie - Izydor oblał kładkę olejem samochodowym, i
Spółka pośliznął się. Wpadł do cuchnącej sadzawki, po ramiona nurzając się w rzęsie, żabim
skrzeku i licho wie czym jeszcze - a przed kąpielą było jeszcze ciastko obficie posypane pieprzem.
Rewanże Spółki były daleko mniej efektowne. Tylko ten przypadkowy pomidor... A może
powiedzieć Izydorowi, że umyślnie mu go podsunął? Nie. Spółka ma swoją godność. Nie będzie
przypisywał sobie zasługi wynikającej z przypadku. Raczej pogłowi się, aby tym razem wymyślić
coś naprawdę niezwykłego.
- Co robimy? - zapytał. - Dc obiadu fura. czasu. Masz propozycje?
- Ja zawsze mam propozycje - powiedział Izydor i zapatrzył się w niebo, które znów było
zwyczajnie błękitne, bez pomidorowej powłoki. - Na przykład...
- No?
Izydor z rosnącym zainteresowaniem wpatrywał się w niebo. Pośpieszył się trochę z tym „na
przykład”; wbrew zapowiedzi nic ciekawego do głowy mu nie przychodziło. Nad rzekę? Już się
dzisiaj kąpali. Kometki obaj mają dość. W nogę, owszem, zagrałoby się, ale miejscowi chłopcy
kazali im zmiatać: „Szczeniaki, pewnie czwarta klasa, co wy tam umiecie?” Jak gdyby wśród
czwartoklasistów nie mogło być utalentowanych piłkarzy.
Drętwi są ci miejscowi chłopcy. Ważniaków strugają. Wczasowicze to dla nich gorszy gatunek,
coś, czego w ogóle nie wypada dostrzegać. Jak gdyby o wartości chłopaka świadczyło, gdzie
mieszka. Idiotyzm, może nie?
- Chodźmy na łąkę - zaproponował. - Popatrzymy na patałachów.
- Przepędzą nas.
- Nie będziemy się prosić do gry. Kichamy na nich. Teraz, gdyby nawet oni nas poprosili, nie
zgodzimy się z nimi grać.
- Oni poproszą? Żartujesz chyba.
- Nigdy nie wiadomo - powiedział sentencjonalnie Izydor. - Bramkarza mają do kitu a ja
jestem dobry na bramce.
- Nie wiedzą przecież o tym.
- I nie dowiedzą się. - Izydor wzruszył ramionami. - W ogóle wstydziłbym się grać z takimi
fuszerami. Nawet piłki nie umieją porządnie kopnąć. Popatrzymy dla śmiechu.
Ruszyli przez wieś drzemiącą w upale, między leniwie dziobiącymi kurami, obok stadka gęsi
szarych od kurzu, obok budy, z której wystawił kudłaty łeb z wywieszonym ozorem rudy kundel
Azor - ni to jamnik, ni to brytan, coś pośredniego między zwiniętym w rulon futrzakiem i psim
strachem na wróble. Na widok chłopców; Azor sapnął i mrugnął lewą powieką. Być może, zresztą,
sapnął i mrugnął nie na Widok chłopców, tylko dlatego, że na nosie siadła mu mucha.
- Wiesz co - mruknął Spółka - do kitu takie wakacje. Na koloniach byłoby sto razy lepiej.
Dlaczego nie pojechałeś na kolonie?
- Bo ty nie pojechałeś - odmruknął Izydor. - Twoja mama zgadała się z moją i z koloniami
cześć. Przyjaciółki. Co twoja, to moja i na odwrót.
- Faktycznie - przytaknął Spółka. - Ale to ja miałem jechać na kolonie. I twoja mama
namówiła moją...
- Moja twoją? Twoja moją!
- Nie moja twoją, ale twoja moją!
- Twoja mojej, moja swojej, swoja twojej, twoja, moja - wymruczał jednym tchem Izydor. - Ja
się tu świetnie bawię. Na koloniach są zbiórki, regulaminy, dyscyplina, a tutaj mogę robić, co mi
się żywnie podoba.
- Na przykład co? - zapytał chytrze Spółka. Izydor nie odpowiedział. Weszli w brzozowy
zagajnik i po chwili dobiegł ich chóralny wrzask, gwizdy, pohukiwania. Spomiędzy drzew
wynurzyła się łąka, po której pędziło stado chłopaków, szamocząc się, przewracając, zaciekle
walcząc o piłkę. Raz po raz piłka wylatywała spod czyjejś bosej stopy i łukiem mknęła w kierunku
dwóch słupków, między którymi na ugiętych kolanach czaił się długi rudzielec w cyklistówce. Gdy
piłka zbliżała się, rudzielec wyskakiwał jej na spotkanie, strzelał w górę efektownym szczupakiem
i - piłka przelatywała mu koło nosa.
Zbyt wiele uwagi poświęcał samej robinsonadzie i już jej nie starczało na pochwycenie piłki, -
Efekciarz - mruknął drwiąco Izydor. - Chce ładnie wyglądać.
- Ale wybicie ma prawidłowe - zaoponował Spółka. - Robinsonada tip-top.
- I co z tego? - Izydor uśmiechnął się ironicznie. - Robinsonada jest po to, żeby złapać piłkę, a
on łapie co dziesiątą. Ja bym im pokazał...
Prawda: w meczach z piątą „b” Izydor obronił sporo trudnych piłek, ale tam grali rówieśnicy,
tutaj zaś, w drużynie miejscowych, grało paru dryblasów o łydkach potężnie umięśnionych - ich
strzał wbiłby do bramki piłkę razem z Izydorem. Spółka pomyślał o tym, ale przechwałki Izydora
nie skomentował. Byli teraz sojusznikami przeciwko tamtym. Co innego w szkole - Spółka chodził
do piątej „b” i grał w ataku.
Kapitan miejscowych dał znak na przerwę. Był to barczysty, krępy, kędzierzawy chłopak w
marynarskiej pasiastej koszulce. Szczękę miał kwadratową, wysuniętą do przodu. Nazywano go
Klips. Statecznie zszedł z boiska i przysiadł na kępie mchu nie opodal Izydora i Spółki. Zdawał się
ich nie dostrzegać. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i dopiero wtedy odwrócił głowę do
Izydora.
- Cześć, warszawiacy - powiedział lekko sepleniąc. - Papierosika?
- Nie palimy - odparł Izydor.
- Doprawdy? - zdumiał się Klips. - No to czas najwyższy zacząć! Sama rozkosz, mówię wam,
warszawiacy I Wyciągnął w ich stronę pudełko z papierosami i uśmiechnął się zachęcająco. Spółka
popatrzył na Izydora. Spółka miał już kiedyś do czynienia z papierosem, zaciągnął się raz w
ubikacji szkolnej i dobrze pamiętał ten tragiczny epizod swego życia: najpierw był długi, ostry,
suchy kaszel, potem bunt żołądka, potem, aż do wieczora, paskudny ból głowy.
Izydor sięgnął po papierosy. Spółka zamarł „Na samą myśl, że będzie się musiał zaciągnąć,
poczuł mdłości Ale Izydor cofnął rękę, wykrzywił się pogardliwie.
- Nie palimy - powtórzył. - Nie mamy zwyczaju palić takiego świństwa. „Sporty”,
obrzydliwość!
- Że co? - Klips wybałuszył oczy.
- Palimy tylko cygara - wyjaśnił Izydor z dobrotliwym uśmiechem. - Kubańskie. Jeżeli masz,
skorzystamy chętnie, bo akurat nam zabrakło.
- Zabrakło - potwierdził Spółka. - A tutaj nie można dostać. Może masz przynajmniej jedną
sztukę?
- Frajerskie gadanie... - wymamrotał Klips nie przestając wytrzeszczać oczu. - Już ja to i
widzę...
- Nie bądź skąpcem - powiedział z powagą Izydor. - Na pewno masz gdzieś parę ukrytych
cygar, jak każdy prawdziwy palacz. Poczęstuj, co?
Klips wzruszył ramionami. Otoczyli go chłopcy, kilku starszych sięgnęło do papierosów.
- Spójrzcie na nich? - rzucił drwiąco Klips - Ale bomby wstawiają! Że niby cygara, he he, he!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tematy
- Strona początkowa
- Mistrzowskie posunięcie dziadka do orzechów, Ebooki, autorzy, K, Kagan Janet, Mistrzowskie posunięcie dziadka do orzechów
- Meg Cabot - Chłopak z sąsiedztwa 1 - Chłopak z sąsiedztwa, Ebooki ;]]
- Mentalizm - fragment, == Darmowe ebooki ==, Darmowe fragmenty
- Meg Cabot - Porzuceni 01 - Porzuceni, Ebooki ;]]
- Mitologia celtycka, KSIĄŻKI-ebooki, HISTORIA, MITOLOGIE cz.1
- Midnight Breed 06 - Ashes of Midnight, Ebooki
- Misja, Ebooki, autorzy, K, Karlik Leszek, Misja
- Meg Cabot - Dziewczyna Ameryki 02 - Pierwszy krok (by MaxFILM), ★ e-booki, ★★ Młodzieżowe ebooki (MaxFILM 2015)
- Micha Pasterski - Efektywna nauka. Wykorzystaj możliwości swojego umysłu do szybkiej i efektywnej nauki, eBooki
- McNaught Judith - Szepty w świetle księżyca(1), ebooki, McNaught Judih
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- speedballing.xlx.pl